Dzien szesnasty listopada

Dziwna mam myszke. Jakis przedpotopowy sprzet, ale nie narzekam, bo dziala jakos normalnie.tylko troche malo poreczna jest. Do rzeczy…

Z rzeczy, ktore zaplanowalam, to w czesci wykonalam. Od samego rana bardzo fajnie mi sie szylo. Skonczylam te koralikowe sznurki I na jakis czas juz ich pewnie nawet nie tkne, chociaz nie, bo zaczelam taki perlowo – zielony. A zrobie, dam na sprzedaz I moze komus sie spodoba. Z szydelkowizny, to az szesc drobiazgow zrobilam: dwa straki fasoli, dwa kwiaty fuksji I dwie wisienki na szypulce. Nie wysililam sie nawet za bardzo. Ale sie postaralam, zeby ladnie wykonczyc. A, I jeszcze zrobilam trzy listki jemioly, ale musze doszyc kulki. Kto by pomyslal, ze takie drobiazgi zajmuja az tyle czasu. Albo ja sie opierniczam.

Dzisiaj listonosz przyniosl jeden list do K I zestaw ulotek. Mojej przesylki nadal nie stwierdzono. Sprzedawca zaznaczyl, ze w czwartek lub piatek. Jutro jest czwartek I lepiej zeby ta ksiazka byla jutro, bo nie zmiesci sie do skrzynki na listy. Tak podejrzewam, bo ponoc ma okolo trzysta stronic. I nadal jestem ciekawa co jest w srodku. Pomijam fakt, ze troche nie mam zorganizowanego czasu na czytanie. Zaluje, bo lubie czytac I tych kilka minut dziennie musze. Rozumiem, ze czytanie to sam proces I nie wazne za bardzo co dokladnie jest przedmiotem wchlaniania slowa drukowanego. Ale jesli tresc ma mnie mniej interesowac, to wole juz pominac. Lubie czytac to co mi sie podoba.

Co chwile na lozku znajduje jakies koraliki. Nawet nie pamietam kiedy mi sie wysypaly. Calkiem sporo pozbieralam, ale reszte to juz oleje. Jest tego troche za duzo juz. Wszystkiego, nie tylko koralikow. Nawet nie mialam dzisiaj czasu sobie pomyslec, o swoich zwyczajnych problemach. Glowa mnie boli. Nie mam czasu nawet zeby cos na to wziac.

N wspomniala zeby zrobic kilka jajek wielkanocnych na czesc wiosenna choinki. Jedna ksiazke odlozylam, bo chce dla siebie inne skarby zachwoac. Wzielam druga, I w niej znalazlam calkiem zgrabne jajka. Moze jeszcze jakies kamyki. Oczywiscie mam wiele planow, a zapewne sie z czasem nie wyrobie. Nie wazne. Najwyzej zrobie dla siebie. Tylko po co? Dla kogo? W jakim celu? Kto to doceni? Nawet nie chce sie nad tym zastanawiac, bo tylko podkarmie swoje demony.

Od jakiegos czasu Adam nie daje o sobie znac. Pewnie cholernik gdzies sie wypuscil na swoje wycieczki. Teraz moglby mi potowarzyszyc, ale nie. On zawsze robi co chce. A w najmniej odpowiednim momencie da o sobie znac I tylko sie wnerwie. Prawda jest taka, ze on zawsze gdzies jest w poblizu. Kiedy jestem zajeta, to sie nawet nie pojawia. Szanuje moj czas I fakt, ze musze sie skoncentrowac. Chyba tylko on ma to na uwadze. Adam wrocilbys juz…

Dzisiaj zdechl mi czajnik elektryczny. W miescie bede dopiero w piatek,a le nie wiem czy kupie cokolwiek. Dopiero jutro pod wieczor sprawdze stan konta. Zwykle tak robie. Nie chce niczego wymyslnego, w koncu to tylko czajnik do gotowania kilku kropli wody na herbate czy kawe. Jak tak dalej bede sie zastanawiac, to skoncze na gotowaniu wody w garnku. Tez mozna, czemu nie. Najwyzej naszykuje picia w dzbanku.

Jak tak dalej bede siedziec I myslec, to bede marnowac tylko czas. Robic trzeba cokolwiek. Poczytac, pojajczyc albo kamienczyc, rysowac, zabawic chlopcow, a moze pograc? Jednak zaczne od czegos przeciwbolowego. Albo posiedziec I nic nie robic.

Wyciagnelam Michalka. Teraz zwiedza sobie powierzchnie lozka. Chowa sie pod koldra I robi swoje wlasne porzadki. To ciekawe, bo on zwykle chce byc wyciagniety, a potem odlozony z powrotem do klatki. Uwielbia zwiedzac I szalec po swojemu. Nie ma dla tych chlopcow rzeczy niemozliwych. Ciekawe o czym oni mysla? Wiem, ze snia, bo czasem lapkami machaja, wzdychaja, zgrzytaja zabkami, wzdrygaja sie. Teraz koniecznie trzeba bylo wlezc na myszke I potuptac po przyciskach. Ale nie moge narzekac, bo obaj sa bardzo grzeczni. Wlasnie rozbojnika na boeganie wzielo. Nie wiem czy to oznaka potrzeby pojscia do kibelka, czy nie. No nie wiem… Nagle karton wydal sie bardzo interesujacy. Wszystko jest takie ciekawe, zagadkowe I warto zbadania. A moje okulary sa swietne do obgryzania.

Juz za pozno troche na odpalenie kominka. Nie chce dzisiaj sie za pozno polozyc. Znowu nie moge spac I nad ranem wpadam w jakas chora drzemke. Teraz jak sie znowu wbije w rytm, to uda mi sie polozy o polnocy. Nie jestem zadowolona z tego, ze nie moge sie wyspac, porzadnie odpoczac.

Dzisiaj z samego rana widzialam Ksiezyc. Ladnie sie prezentowal na blekitnym niebie. Nawet zachmurzenia nie bylo, pozniej to juz roznie bywalo. Nie mam zamairu tu gledzic o pogodzie.

Zdecydowanie nie mam dzisiaj niczego ciekawego do powiedzenia, wrecz mniej niz wczoraj.

Ogladalam caly dzien jednym okiem, filmy dokumentalne o patologach sadowych. Wiesz, sekcje zwlok, rozne ciekawe przypadki wypadkow, smierci, I innych ludzkich zdarzen. Kazdy kiedys umrze, ale ja wole nawet to miec zaplanowane. I mam. Ale nie da sie przewidziec losowosci I zachowan innych ludzi.

No I co tu dalej? Tymczasowo zamet mi sie poukladal niestety. Na przyszlosc chce zrobic czapke z klapatym rondem. Z ksiazki od L. Tam sa tez inne ciekawe wzory do wykorzystania. Chcialabym miec tyle samo czasu co pomyslow. Ale to raczej jest niemozliwe, wiec nie pozostaje mi nic innego jak wziac sie do roboty I systematycznie dzialac. Ciezko bedzie to zrobic, bo nawet slowa nie chca sie w calosc w miare normalna ukladac. Mozna sie zniechecic.

Bez sensu zdecydowanie… Siedze I sie zastanawiam o czym pisac. To jest wlasnie jedna z tych gorszych stron tworzenia, gdy sie nie ma konkretnego planu. Przeciez postanowilam nie bawic sie z bohaterami, akcja, fabula, szkieletem opowiesci. Postawilam na pamietnikopodobny twor. Kiedys probowalam pisac o jakims wydumanym bohaterze. Mocno zasugerowalam sie jakims serialem owczesnym, teraz juz nawet nie pamietam co to bylo, no troche mi blyska w pamieci co to bylo. Ale nie powiem… I wymyslalam rozne przygody, z ktorymi dana postac musiala sobie dac rade. To bylo mocno naiwne, nawet jesli wydarzenia nastepowaly po sobie calkiem skladnie. Zdania jednak nie zmienie I nadal uwazam, ze to bylo kiczowate do granic nieprzyzwoitosci. Ale mojej kumpeli sie podobalo. Czy udalo by mi sie to zrobic teraz? Jak to ma wygladac? Mam dwie, czy nawet trzy, ksiazki o tym, jak pisac. Jedna do polowy przeczytalam I takie to troche oklepane. Poslucham rady Kinga I postaram sie cwiczyc codziennie. Ponoc godzina dziennie przez dziesiec lat, zrobi ze mnie pisarza. Ja tam w cuda nie wierze, ale sprobowac mozna. Tylko o czym by tu pisac? Mam swoj wymyslony swiat. Moglabym moze zaczac opisywac rozne kwestie zwiazane z nim? Nie jakas konkretniejsza analiza, ale skladowe, co sie z czym laczy. Innych ludzi w nim nie ma. To swiat samotnosci nieskonczonej. Na razie nie chce tego publikowac, bo moj pomysl, to moj pomysl. Jeszcze sie z czym takim nie spotkalam. Znajac zycie, to I tak pewnie ktos juz na to wpadl. Ciekawe jest to, ze nawet sie nikim nie zainspirowalam. Raz kiedys na urlopie siedzialam z Mama przed telewizorem I zaswitala mi mysl. A za mysla podazylo spojrzenie. Tak sie zlozylo, ze moj astygmatyzm dziala troche po swojemu I co zobaczylam katem oka, to moje. Chyba warto nad tym popracowac. To moze miec jakis glebszy sens. Kazdy bezsens ma swoj sens. Szczegolnie, ze ostatnio w niewielu rzeczach widze jakis logiczny ciag. Szkoda, ze nie jestem nawet podekscytowana. Kiedy pisalam tamten grafomanski kicz, to mialam potrzebe pisania. Kumpela mnie nakrecala swoja checia czytania dalej. Podpowiadala mi rozne drobiazgi do umieszczenia, rozwiniecia kwestii, czy rozprawienia sie z bohaterami. Z ta roznica, ze wtedy moim jedynym glownym obowiazkiem byla szkola. A teraz mam na glowie cale zycie. Chociaz z tym tez nie ma problemu, bo musze o tym pamietac zwykle do trzynastego kazdego miesiaca. Cos mi sie wydaje, ze zaczynam szukac dziury w calym I przy okazji mam nadzieje, ze mi sie napatoczy jakas skladna wymowka zeby wlasnie nie pisac. Nie ma co marudzic, tylko sie wziac za robote, bo sama sie nie wykona. Dobra… To ja teraz czekam na jakis kopniak na rozped od kgoos innego, bo ja sama sie nie potrafie od tak zmobilizowac.

Chyba jutro z samego rana wyskocze po chleb. Tak, to bedzie dobra mysl. Przewietrze sie chwile I moze pojdzie mi lepiej z cala reszta.

Krotko wybitnie dzisiaj, ale nie bede na sile klepac w klawiature, tylko po to zeby wyrobic dzienna norme. I tak mam nadwyzke slowna. Ale to nie jest dobre tlumaczenie. Chce mi sie pisac, ale nie wiem o czym.

No nie… Zle sie czuje jak nie zrobie swojego, co zaplanowalam duzo wczesniej.

Wyciagnelam Michala, bo cos sie schowal w rogu klatki. Zwykle tego nie robi, ale jakos wole wiedziec co tam porabiaja.

Tak sobie mysle, ze porobie pare dziwnych roslin jeszcze, moze jakies grzyby. Chce tez skonczyc Willow dla K. Nie powiem zeby mnie to przesladowalo, ale juz pora konczyc cos zaczetego wczesniej. Mam tez ksiazke o postaciach z bajek. Za nie tez chce sie wziac, bo juz pora. Swieta niedlugo, to jakies prezenty by sie przydalo zorganizowac. Niedlugo bede wypisywac karty z zyczeniami. A juz teraz wysyla. Powiedziala, ze lepiej wczesniej, bo nigdy nic nie wiadomo, ale w listopadzie?! Ja tego pojac za bardzo nie moge. Wysle swoje na poczatku grudnia. Moja Mama w przyszly tygodniu ma urodziny. Nadal mam bieznik do zrobienia. Nie zapomnialam.

Kurcze, w poprzedniej ksiazce byly calkiem ciekawe zoledzie do szydelkowania. Nie zapomnie, bo to ciekawe jest. I bedzie, jak zawsze. Narobie sie jak jakas pracoholiczka, a potem oddam komus, bo sama nie bede wiedziec do czego wykorzystac.

Mam calkiem duzy kawal wykladziny podlogowej, moze poszukam jakichs filmikow, jak z tego zrobic okladki na notatniki, ksiazki, czy inne papierzyska podreczne. Od jakiegos czasu panuje moda na takie podrozne pamietniki. Notuje sie wszystko I wszedzie, jak sie chce. To w taka okladke mozna by wlozyc wklad papierowy do zapelniania I powinno byc w porzadku. No musze to przemyslec. No I widzisz, ja mam moc pomyslow. Zapal tworczy jest, nawet ten slomiany. No wlasnie… Mialam kolorowac. Na razie wymawiam sie tym ozdobkami. Koneicznie musze sie z tym uporac, a potem bede robic na co dusza bedzie miala chec. Chcialam napisac czego dusza zapragnie, I znowu przekombinowalam.

Tak sobie mysle I mysle… Swietnie mi idzie. Rewelacja, nie ma co.

mam lekka zagwozdke, bo w ksiazce zalecaja stosowac styropianowe jaja. A ja takich ani nie mam, ani nie bede specjalnie kupowac. No coz, sprobuje bez tych styropianowych form. Wypcham watolina albo kulkami styropianowymi. Te mam I nie zawaham sie ich uzyc. Nie sa takie upierdliwe w uzytkowaniu, jesli sie wie, jak z nimi wspolpracowac. Ale czy takie narowiste kulki, co uwielbiaja elektrostatyke, beda chcialy ze mna wspolpracowac, to ja juz nie wiem. Zwykle jakos sie dogadujemy. Wole uzywac tych kulek niz watoliny. Te sypie potwory sa bardziej stabilne, daja taka konkretniejsza sztywnosc. A watolilna, jak to watolina, tania poduszka, ktora po praniu robi sie tak szmatlawa, ze trzeba dwie w poszewke wlozyc. A juz nie wspomne o tym zeby zapamietala cokolwiek oprocz sposobu spadania z lozka. Rownie dobrze moge tlumaczyc radyjku zalozkowemu, ze samo ma sobie czas zmienic dwa razy do roku. W sumie, to nawet nie probowalam. Bedzie jeszcze okazja, to sie przekonam czy sie da namowic do samoistnego dzialania. Moze nie zapomne. Cos za duzo mam rzeczy do pamietania. I zebysmy mieli tylko takie problemy do rozwiazywania.

Musze odlozyc Michasia do klatki, bo juz nawet karton probuje przestawiac, a ten jest calkiem duzy. Raczej jutro sie spotkamy znowu. Moze bede miala wiecej do powiedzenia.

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien pietnasty listopada

Dzisiaj bedzie szybko, krotko I na temat. W kazdym razie tak mi sie wydaje. Ale pewnosci nie dam, a tym bardziej nie dam sobie nic uciac.

Zgodnie z planem skonczylam jesienny sznurek koralikowy I zaczelam wiosenny. Mam juz nawet pomysl na letni. Urobilam sie, jak nienormalna. Wlasnie sobie przypomnialam, ze o zelazie zapomnialam. Nie spodziewam sie, ze zostane za to doceniona. Coraz jest mniej osob, ktore widza ile dla mnie znacza przedmioty przeze mnie wykonywane. Wiem, ze to nie brzmi skromnie, ale czasem kazdy z nas chce byc zauwazony chociaz przez chwile. No I nie mowie tu o zwracaniu sie w chwilach, gdy jestesmy do czegos przydatni.

Skonczylysmy dzisiaj czapke. Bardzo fajnie wyszly obie. Calkiem jestem z siebie zadowolona. Co prawda nie czest mi sie to zdaza, ale jednak. Pasy zmieniajacych sie kolorow dobrze sie ulozyly. Nawet te rozowe detale nie stanowia problemu, bo sie calkiem niezle komponuja.

Po czapkowaniu chcialam poszyc az do zmierzchania, bo pozniej nie rozrozniam odcieni kolorow. Posiedzialam chwile nic nie robiac, po czym wrocilam do szycia przy swietle lampki. Pomieszalam kolory I przelaczylam swiatlo z lampki na glowna lampe sufitowa. Troche popracowalam I odlozylam. Zezloscilam sie na siebie, bo chce juz te ozdoby choinkowe miec za soba. No wiem, ze wczoraj uskutecznilam lenistwo I fioletowy sweterek, ale dzisiaj juz nic mnie nie usprawiedliwi. Nie szukam tez zadnej wymowki. To nie ma sensu. Chociaz nie mowie, ze czasem sie nie wybielam.

Dzisiaj nareszcie dotarly na moje polskie konto pieniadze co czasem sobie przesylam zeby cos odlozyc na czarna godzine, lub drobne wydatki w jednej ksiegarni, ktora nie obsluguje serwisu platnosciowego, ktorego ja najczesciej uzywam. Czasem maja bardzo ciekawe pozycje w jeszcze ciekawszych cenach. Nie jest to za tania ksiegarnia, wiec gdy juz sie decyduje na zakupy tam, to musi byc warto. Wczoraj zdobylam ksiazke o wieziennych tatuazach. Broszurka, bo jakies sto piecdziesiat stron, czy moze sto dwadziescia, nie pamietam. Mam ochote sie z nia zapoznac tak czy inaczej. Lubie tatuaze. To takie dla mnie ciekawe zjawisko. Nie mowie o bezmyslnych bochomazach tribalowych czy obrazki na lydkach meskich, czy bicepsach skrzetnie schowanych pod rekawami koszulek. Albo jeszcze lepiej: kwiatuszkow, ptaszkow, motylkow na kobiecych cialam. Niektore sa imponujace, piekne wrecz, ale ja za takimi nie przepadam. Mam jeszcze jedna ksiazke o historii tatuazu, ktora dostalam w prezencie, kiedy B byl w muzeum na ekspozycji artefaktow zwiazanych z artyzmem tatuazy.

Zatem teraz bede troche szydelkowac. Chce wziac kulkopodobne owoce, moze warzywa. Beda w sumie calkiem niezle wygladac wiszac na galazkach choinki. Wiem, ze nie chce robic malych pomponow, bo to nie bedzie dobrze wygladac. Wloski kulek oklapna predzej czy pozniej, a tego nie chce. Mam potrzebe przygotowac wszystko porzadnie, zeby dla wlasnej satysfakcji, udowodnic niektorym, ze jednak my potrafimy sobie bez nich radzic. Nadal jestem lekko rozgoryczona ludzkim egoizmem. Bo inaczej sie tego nie da nazwac. Ich choinka jest gotowa, nasza nie. Oni sie zdeklarowali z pomoca, skoro my im pomoglismy, a jednak im sie odechcialo. Zatem… Do pracy rodacy…

zapomnialam zaladowac troche atramentu do tego calkiem nowego piora. Jestem troche ciekawa, jak sie nim pisze. Nie oczekuje jakiegos fenomenu, ale powinno sprawowac sie calkiem dobrze. A zrobie tak, wyprobuje je, jak skoncze tu pisac.

Troche brakuje mi odrecznego pisania. Mam specjalny netbook do prowadzenia pamietnika, ale niestety nie mam drugiego kabla do zasilacza. I poki co, to sie wywnetrzniam tutaj. Ale jak sie litopad skonczy to wroce do pisania na Malenstwie. Odrecznie bede pisac listy do przyjaciol, rodziny, I innych ludzi, ktorzy bede na nie odpisywac. Chociaz I tak malo kto odpisuje. Mozna zwatpic I sie zniechecic. No trudno… Lubie pisac, nawet o niczym, czy o bzdurnych przemysleniach. No ale nawet do takich odniesien musze miec jakies podstawy. Na razie nawet ksiazki nie przeczytalam zeby sobie pouzywac na temat fabuly, czy innych nurtujacych mnie kwestii. W sumie, to ja zawsze mam o czym myslec. A dzisiaj mam lekkie przerwy. Moze taka sytuacji istnieje wowczas, gdy nie mam nowych bodzcow? Calkiem mozliwe.

Zapomnialam naszykowac dla C winylowe rekawiczki. Obiecalam jej kilka par. Nie jestem w stanie zuzyc wszystkich tych co mam. Dwa pudelka podarowalam K, zeby mial w garazu. Zrobilam kilka sztucznych dloni I koniec. Nie uzywam rekawiczek nawet do zmywania, sprzatania czy ogrodka. Oczywiscie zostawie sobie reszte, bo nigdy nic nie wiadomo. Podejrzewam, ze bede ich uzywac do farbowania sie, bo sa jednak lepsze niz te foliowki dodawane do preparatow barwiacych piora. Chociaz ja potrafie sie tak skutecznie upackac, ze az strach na to patrzec. Niby tylko glowa, a ja zaliczam uszy (te to norma) czolo, brwi, policzki, nawet lokcie. Zawsze jakies drobne kropki pojawiaja sie na szafkach, umywalce, scianach, kurtynie prysznica. Slowem fantazja I moc kreatywnego artyzmu kropkowego. Rece tworza konstrukcje z kresek, a piora gwiazdozbiory farby. Efekty bardzo interesujace, ale czasem upierdliwe do usuniecia.

Zrobilo mi sie troche niewygodnie. Pozycja pollezaca jest co prawda calkiem wygodna, ale jak sie notorycznie zjezdza, to juz nie jest tak milo. Dzisiaj w pokoju I domu jest cieplej, bo mi paluchy stopne nie odmarzaja. Spokojnie czuja sie calkiem niezle rozgrzane. Nie dlatego, ze mam goraczke, ale zwyczajnie jest dosyc cieplo atmosferycznie. A odnosnie wczorajszego Ksiezyca… Nie widzialam go, bo bylo za duze zachmurzenie. Szkoda, bo otoczenie bylo calkiem mile I rozjasnione. Tak samo jak w sniezna zime swiatlo az sie odbija od bialego usypu. Bardzo czesto jest to widok dosyc fascynujacy, jesli chce sie temu zjawisku poswiecic odrobine czasu. No I wczoraj oprocz rozjasnienia nie widzialam nic. Wialo troche I padalo. Krople wody odbijaly sie w swietle ulicznej latarni niesamowicie, a tuz przed zaciemnieniem mgla nadeszla dosyc gesta. I tym sposobem widok z okna byl dosyc mistycznie tajemniczy. Snil mi sie ten planetarny potworek. Ale to w ogole byla jakas bajka, a nie realistyczna wizja twarzy ciala niebieskiego. Wygladalam z okna, wraz z kims jeszcze, nie pamietam kim, ale sama nie bylam. I nagle wylonil sie spomiedzy drzew, rzeczywiscie tak bliski, na wyciagniecie reki. I co sie okazalo? Z jego wnetrza doslownie wypaczkowaly kamienisto – pyliste gory, drzewa, cale krajobrazy. Od razu moja glowa znalazla rozwiazanie I zrzucila to na karb ziemskiej grawitacji. Skoro znalazl sie tak blisko powierzchni to musiala ona na niego wplynac dosyc radykalnie. Ja wiem dlaczego mi sie takie historyjki przysnily. Bo tuz przed snem zjadlam kilka chipsow. Wiem, ze po niektorych przekaskach slonych, przyprawionych czy nawet slodkich, mam dziwne majaki. I wlasnie dlatego staram sie nic nie jesc przed snem. Nie lubie gdy fantazje pojedzeniowe mieszaja sie z regularnymi sennymi wizjami. Ale tez niezaprzeczalnie sa interesujace. Ciekawe skad sie takie reakcje biora. Dlaczego niektore czynniki tak a nie inaczej wplywaja na przetwarzanie informacji przez mozg. A moze jednak lepiej gdy mam jakies oderwane od czegokolwiek obrazy, niz ciagle koszmary z maszkarami przewijajacymi sie przez moja swiadomosc. Ale nad tym musialabym sie doglebniej zastanowic, a nie jestem pewna czy wlasnie tego chce.

Troche za pozno na odpalenie kominka z olejkiem.

Dzisiaj Michalkowi I Pawelkowi dalam jablko. Nawet nie wiesz co te rozbojniki z nim wyprawiaja czasami. Kazdy dostal po kawalku. Oczywiscie zajeli przeciwlegle narozniki klatki. Po chwili zajadania sie swoim kawalkiem, Michal podbiegl do Pawla I zabral mu jego porcje. Zatem Pawel podszedl do drzwiczek klatki proszac o drugi kawalek, bo rozbojnik mu zabral. Dalam. Sytuacja sie powtorzyla. Michal zabrany owoc zbunkrowal w swoim kacie nie dopuszczajac do niego nieszczesliwego Pawelka. Dalam kolejny kawalek… Znowu to samo… Po tym pozbieralam wszystkie kawalki I z powrotem ich zabawialam rozpieszczaniem ich owocem. Na pewno dam im wszystkie kawalki na noc. Beda miec zajecie, a ja jutro posprzatam im klatke. Juz pora, bo cos ostatnio troche mocniej kupkaja I sikaja. Taki ich urok. Skoro jedza, to musza sie zalatwiac, ale my majac lazienki, toalety nie siedzimy w bezposrednim towarzystwie. Zwierzaki same sobie nie posprzataja kibelka. Nie mam nic przeciwko, po tak dlugim czasie, przyzwyczailam sie do tego obowiazku. A oni sa tacy zabawni, kiedy sprawdzaja kazdy kat, bo swiezy zwirek inaczej pachnie. Oni tak samo sie zachowuja, jak swiezo zmieniam posciel. Kazda nowa poszewke musza zaznaczyc: “Tu bylem. A teraz rob sobie co chcesz z ta posciela.”. Nie zalatwiaja sie poza klatka, to musze im przyznacz, ze sa wspaniali. Na samym poczatku Pawelek sie stresowal I mu sie zdarzalo bobknac czasem. Teraz jednak sie pilnuja I wspinaja sie na ramie, gdy chca byc odniesieni do klatki. Szczurki to bardzo madre stworzenia. A jakie sprytne. Tak, zdecydowanie je uwielbiam. Rozumiem tez niechec innych osob. Nie lubie nikogo zmuszac do polubienia moich zainteresowan. Nic na chama, tylko mlotkiem. A wlasnie, w piatek musze poprosic zeby S zapytala koscielna czy moge wbic gwozdzia w sciane. Lepiej o takie drobiazgi sie pytac, bo pozniej beda sie bulwersowac za samowolke. Chyba, ze wpadne na pomysl, jak zbudowac stojak z ywicgannym ramieniem. Chce zrobic cos w rodzaju plakatu, bo sa odrapane sciany w auli marketowej. I poproszono mnie o zmontowanie jakiegos plakatu nawiazujacego do naszego stanowiska z recznie wykonywanymi przedmiotami. I tak sobie pomyslalam, ze poszukal schematow na szydelkowe litery. Dodam kilka kwadratow robionych na drutach, moze jakis szybki patchwork, wycinanki. Pewnie naciapram tego sporo I jak zwykle bedzie nieczytelne. Ale szydelkowe litery beda na pewno. Jako tlo uzyje jakies materialy lub te kwadraty. Jakos to bede musiala lekko usztywnic, to moze wysepie jedna cerate spod roslin. O to jest pomysl, jest to wystarczajaco sztywne do zrolowania I nie bede musiala targac ze soba calego kartonu, ktory w wilgotnej komorce sie normalnie rozmoknie, zmieknie I sie zepsuje szybciej niz powinien. A tymczasowo chyba bede mogla wykorzystac moj statyw pod aparat. Tak, to pomysl warty wyprobowania. I nie bede musiala nikogo prosic o zgode na wbicie glupiego gwozdzia. O ile mozna tu powiedziec o glupocie przedmiotu martwego. To jak wmawiac zlosliwosc mlotkowi, bo osoba go uzywajaca walnela sie w palec. W kazdym razie, nie mam zamairu prosic sie o takie pierdoly, bo nie mam na to czasu. Jak innym bedzie na tym zalezec, to sie beda pytac. Ja zrobie plansze, ktora zakryje odrapana sciane nad szczatkowa scena, na ktorej nasz dzial rekodzielniczy sie rozklada. To ci zarzadzajacy marketem wpadli na pomysl przeniesienia nas ze stolow pod sciane. Ja nie mialam z tym nic wspolnego. Ale wiesz co zrobili? Jak weszlam na hale marketowa, to dostalam zdawkowa informacje I przykaz, ze teraz mam to jakos ogarnac. Ja tam z tym problemow nie mam, bo moj myslowy chaos z kazdym burdelem sobie da rade. A im bardziej zakrecony I niespodziewany, tym lepiej. I sobie poradzilam. Nie przepadam za radykalnymi zmianami zwiazanymi z moim zyciem. Market traktuje jako czesc mojego zycia zawodowego aktualnie wykonywanego. Reasumujac… Mam wizje tej planszy z napisem. Mam pomysl jak sie rozprawic ze stojakiem na ten afisz.to najwazniejsze. Teraz tylko zrobic co jest do zrobienia I moge spokojnie zabrac sie za ten projekt. Bedzie to wymagac tylko troche samodyscypliny, organizacji I egoizmu, bo nie chce sie pomyslami moimi z nikim dzielic. Najczesciej nie jestem poprawnie odbierana I zle rozumiana. Powiem tylko o swoim zamierzeniu S, zeby sie nie denerwowala, ze nic nie robie. Juz wiem, zrobie to dla niej, bo ona mi powiedziala, ze to moze byc moje zadanie do wykonania. Lubie S bo ona zawsze jest dla mnie tak wyrozumiala I cierpliwa. Tak malo jest ludzi, ktorzy ze mna wytrzymuja. Doceniam to, bo nie kazdy taki jest.

Wczoraj zaczelam robic czerwono – bialy szalik – skosny. Poniewaz poprzedni podarowalam H, to teraz pora popracowac nad jednym dla siebie. Tego skosniaka sie robi calkiem niezle, szybko, przyjemnie. A co najwazniejsze, to moge przy nim czytac, bo robie same prawe oczka caly czas. Bez wplatania jakichkolwiek wzorow, nie musze sie martwic o pomylki. A jesli nawet do jakiejs dojdzie, to nie warto sobie glowy zaprzatac, bo nie widac. Nie przejmuje sie tym nawet, poniewaz to tylko szalik. I to taki, ktory moge przerobic na cos innego. I tak najczesciej sie zdarza, o ile wczesniej zdecyduje sie podarowac redziela komus. Ale nad tym tez sie nie zastanawiam zwykle dlugo, bo lubie obdarowywac ludzi, ktorych lubie. Zdaje sobie sprawe, ze oni nie czuja sie komfortowo dostajac czasem calkiem czaso I pracochlonne przedmioty. Ale ja zalu nie mam. Bardzo lubie moment tego specjalnego zadowolenia z usmiechem, kiedy juz sa calkiem pewny, ze to nie jakis glupi zart. Wiesz, nawet jesli pozniej mam jakies watpliwosci, to juz za pozno, bo nie zmieniam zdania za czesto. Chyba, ze rozmowca mi udowodni, ze sie myle. Ale to tez sie nie zdarza za czesto. Pewnie ci co maja racje, wola sie ze mna nie scierac. Zwykle to mi starczy cierpliwosci, a im nie za bardzo. Jest niewiele rzeczy, do ktorych nie mam cierpliwosci – to zazwyczaj ciuszki dzieciece. Potrafie byc bardzo cierpliwa bestyja.

Michalek sie wlasnie przebudzil z drzemki I jakis taki chyba zdezorientowany jest. Wezme go na chwile do poprzytulania. Ale chyba juz nie zdazylam, bo wlazl do hamaczka, ktory zaczal okupywac Pawelek. Juz sie zaczeli przytulac. Nadal trwa pelnia. Oddzialywuje pomimo przemijania.

Dzisja sobie naszykowalam dzbanek herbaty, wiec nie musze specjalnie po ciemku przemykac do kuchni. Tylko czy bede dzisiaj az tyle pic? Tak, raczej tak. Wczoraj czulam, ze juz mi troche plynow brakuje. A dzisiaj mnie troche nerki bolaly. No, ale nie ma co sie rozmieniac na drobne. Nie popelnie podobnego bledu I dzisiaj sie nawodnie.

Skoro mam okreslone zalozenia do wykonania, to moze juz tu skoncze sie rozpisywac? Ma to sens, jesli chce cos porobic konkretniejszego niz uskuteczniac slowotok.

 

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien czternasty listopada

Dzisiaj moge byc z siebie zadowolona. Wykonalam chyba wiekszosc z zaplanowanych czynnosci. Z samego rana wypralam pierze, a zaraz potem wylecialam sprawdzic co sie stalo, ze do mnie z przychodni dzwonili. Dostalam godzine wizyty u mojego lekarza I wrocilam do domu, zahaczajac o wsiowy. Zakupilam chleb, herbatniki I ziemniaki z plasterkach, czyli chipsy, jak rowniez dzisiaj udalo mi sie upolowac salatke ziemniaczana. Po powrocie zaparzylam herbaty I zjadlam sniadanie. Az mi ulzylo, bo do lekow zjadlam kostke czekolady, a taka kombinacja jakos ostatnio nie dziala za dobrze. Wczesniej skutkowalo, bo zoladkowi bylo wszystko jedno – wazne, ze jedzenie. Ciekawe, ze same z siebie herbatniki powoduja bol trzewi, a z czyms innym juz nie. Sama gorzka czekolada jest dobra samojedna, ale juz z czyms nie za bardzo. Pozostaje mi jedynie zmienic przyzwyczajenia zywieniowe. Jesc normalniej, czesciej w malych porcjach, systematyczniej. Zatem bez zmian. Oportunista ze mnie straszny. Jem sniadanie do lekow, nie dopuszczam do odwodnienia. No obiad… Jem kiedy zglodnieje, lub gdy sobie przypomne. Zwykle jem kiedy chce. Dobra, koniec marudzenia.

Po ty, jak nadgonilam czapke, dzisiaj z Ania robilysmy troche razem. Na komunikatorze gadalysmy I co chwile przez gadulstwo sie mylilysmy. Calkiem przyjemnie spedzilysmy sporo czasu. Smiechu, wspolnego wykonywania projektu. Potem Ania poszla robic swoje, a ja wrocilam do fioletowego sweterka. Wrabiam wzor o wdziecznej nazwie Trellis. Wyglada jak lekko splaszczone romby, ale pewnie sie naciagna po praniu. Dopiero maly kawalek tego wzoru zrobilam, ale juz wiem, ze mi sie spodoba. No I oczywiscie fioletowa welna. Zdecydowanie musi byc dobrze. Po konwersacji z A, wzielam sie znowu za sweterek. Chce skonczyc czapke rownoczesnie z nia. Juz tak postanowilam, I tak bedzie. Spokojnie czekalam na swoja godzine by pojsc do przychodni. A tam…

Okazalo sie, ze doktor przepraszam za niepotrzebne wezwanie mnie I tracenie mojego czasu. Pokazalam mu ksiazke I powiedzialam, ze “to” nigdy nie jest strata czasu. Ja nie robie problemu, jesli musze chwile poczekac na swoja konsultacje. Wszyscy na cos czekamy, a nie wazne gdzie I kiedy. Jak postanowilam przeprosic za czwartkowe gadulstwo, tak zrobilam. Rowniez pokazalam ile lekow mi zostalo, bo ostatnio nie moglismy sie doliczyc dokladnie na jaki czas proszkow mi zostalo, a nie pamietam dokladnych wartosci. No I po wszystkich wdepnelam jeszcze raz do wsiowego. Tym razem wzielam smarowidlo, wedline I biszkopt. Co rpawda za te cene kupuje kilogram smarowidla na miescie, ale ostatnio nie wiele uzywalam, wiec nie stracilam. W kazdym razie, nie zmarnuje sie. Kanapki z wedlina na kolacje byly calkiem w porzadku…

A juz po jakims czasie podeslalam B kilka urywkow moich kolroowanek. Nie cale arkusze do kolorowania, a powycinane fragmenty z babeczkami. On nadal ma sentyment do ladnych kobiet, z jeszcze ladniejszymi wdziekami. A ja sobie I tak z czasem bede kolorowac te obrazki.

Ida zrobic herbate, wzielam Pawelka. Ciemno juz bylo I jakos tak nie lubie po ciemku chodzic na dol. A towarzystwo jakiekolwiek sporo pomaga poradzic sobie z niektorymi lekami. Pawel dzisiaj byl niesamowicie grzeczny. Zwykle jest niespokojny, czujny, pobudzony. Teraz byl spokojny, nawet powiem, ze mily. Oczywiscie weszyl wokolo, ale nie byl wyrywny, jak zazwyczaj. Majac juz kubek picia wzielam sie znowu za sweterek. Moze powinnam wziac w rece te ozdoby choinkowe, ale jakos dzisiaj nie mam na to ochoty. Pozno juz. Chce jutro robic krople od rana. Potem jakies inne drobiazgi, moze szycie lancuszkow koralikowych. Jeszcze nie wiem co bede dokladnie robic. Chce wykonczyc to co zaczelam, wiec raczej koraliki. Potem szydelkowanie.

Pomimo, iz dzien minal piorunujaco szybko I niewiele sie dzialo, to raczej dosyc intensywnie. Jak juz wspomnialam… Czas sobie przelecial, jak durny. A teraz siedze I nie wiem co jeszcze dodac od siebie.

Poczytalam troche. Coraz ciekawiej sie robi, a juz dochodze do polowy Ksiegi smentarnej. Powoli mi idzie to czytanie, bo tak. Nie spieszy mi sie, chociaz chce wiedziec co jest dalej. Glowny bohater ciagle ma jakies przygody. Na razie jest w porzadku. Zwykle Gaiman, w moim odczuciu, zaczyna calkiem spokojnie, a potem to coraz gorzej I mroczniej. Moze nie gorzej, a bardziej makabrycznie. Nie przeszkadza mi makabra, straszne momenty, krew, flaki, rozdzieranie na strzepy. Nie pamietam czy o tym wspominalam, ale ksiazka to jak kolejny film czy serial, ktore ogladam. Bardzo rzadko sie przywiazuje do postaci, bohaterow. Nie znaczy to, ze nie pamietam co sie dzialo w jakiejs ksiazce. Musi byc koszmarnie zla lub okrutnie dobra, zebym zapamietala o co tam chodzilo. Takie srednie czytadla to kojarza mi sie juz z tytulu, okladki, krotkiego opisu. Mam swoje typy, ktore lubie, wracam rowniez do nich dosyc czesto. To jak z ulubiona muzyka.

Calkiem niedawno mialam bardzo krotka zjawke senna. W trakcie jednego z moich niespokojnych snow, przyszla wizja jakiejs kobiety. Akcja toczyla sie dosyc poznym wieczorem. Podejrzewam, a raczej mam pewnosc, ze byla prostytutka. Udala sie do jakiegos motelu. Nie mam pewnosci, bo to sie dzialo jak w kadrach filmu, raz tu, raz tam. Ona weszla do hallu tego budynku z pokojami na godziny I usiadla na kanapie. Czekala na klienta, ktory pojawil sie chwile pozniej. Zaszedl ja od tylu, polozyl dlon na ramieniu, cos szeptal I poszedl do pokoju z otwartymi drzwiami. Ona podazyla za nim, zamknelam za soba drzwi. Wtedy moj punkt widzenia przemiescil sie na nia. Ten koles podszedl do drzwi, otworzyl je na oscierz I zawolal zamowione dwie dodatkowe panie do towarzystwa. Wtedy moja bohaterka sprzeciwila sie mwoiac, ze nie zyczy sobie publicznosci, bo ten typek wywrzaskiwal, ze ma przyjsc jeszcze recepcjonista I inne osoby przygodne. Wyszla z tej klitki kierujac sie do recepcji, chcac wyjsc na dwor, ale dyzurujacy tam mezczyzna potrzasnal glowa I oczami wskazal gore. Kobieta sciagnela buty I boso pobiegla na gore. Mezczyzna wyszedl zza kontuaru I trzasnal drzwiami wejsciowymi. Nei wiem co bylo dalej. Ta wizja skonczyla sie tak szybko, jak sie pojawila. Ja takich historyjek nie pisze, one sie pojawiaja w mojej glowie podczas snu zazwyczaj. Staram sie nie dopuszczac do snienia na jawie, bo wtedy to juz w ogole nie bylabym do zycia. Takie krotkie opowiastki tez mi sie nie zdazaja czesto, dlatego je pamietam dosyc dlugo. To nie sa zwykle sny. Ale tez nie jestem w stanie powiedziec czy to cos w rodzaju proroczych majakow. Nie miewam takich. Latwo sobie wmowic, ze ma sie jakies nadprzyrodzone zdolnosci. Nie mam takich. Nie wiem czy chcialabym miec jakies zdolnosci. Moje zycie bez takich jest juz troche zamotane, a co dopiero miec dodatkowe atrakcje. Czasami dostrzegam drobne detale zycia, na ktore zwykle brakuje czasu. Ale to w dalszym ciagu nie sa to specjalne umiejetnosci. Wiem skad to sie bierze. Od czasu do czasu zatrzymujemy sie w miejscu zeby odetchnac. Wowczas dostrzegamy to co nam umyka. Ciekawe, jak wiele rzeczy znika niezauwazalnych. Przechodzimy obok czegos co byc moze przeminie szybciej niz nasza mysl. A moze nie? Nigdy nic nie wiadomo. A co wiadomo? Na ile cos jest pewne, a na ile niepewne? Ciagle jakies watpliwosci. Czy takie rozwazania maja sens? Gdzie sa dowody na istnienie, nie istnienie? Czy mozna w ogole udowodnic cokolwiek tylko chcemy? Czy oplaca sie weryfikowac cokolwiek? Przeciez to nie jest wiedza scisle naukowa. No I gubie sie we wlasnych przemysleniach. Czasem zdarza mi sie zapetlic. To tez jest bez sensu, bo niepotrzebnie wprowadzam dodatkowy zamet w glowie. A zeby temu zapobiec, musze sie wziac za jakas robote. Najlepiej fioletowa, ktora lezy obok I calkiem niezle mi idzie (pomimo malego rozmiaru drutow I cienkiej welny).

Oj dzisiaj strasznie krotko. Nie chce schodzic ponizej minimalnej ilosci slow, ale jakos mi sie nie kleja. Klei sie I nie, roznie z tym bywa. Pora konczyc to paplanie o bzdetach. Nic waznego nie mowie, a tylko leje slowa. Teraz to wybitnie lece na ilosc, a nie jakosc. Nie zebym akurat na to zwracala jakas konkretna uwage, ale zwykle staram sie zebym chociaz odrobina miala jakis sens. Ale juz samo konstruowanie watku w jakas logiczniejsza calosc jest meczace. Wiem, ze cos chce powiedziec, ale nie wiem za bardzo w jakie slowa to ubrac. Krotkie komunikaty czesto zdaja egzamin, ale tez nie na dlugo. Bo taka wymuszona prostota tez jest meczaca. Zawsze gdy zaczynam szalec jezykowo, mowie sobie zebym wziela wdech I przeczytala zdanie bez dodatkowych wdechow. Pomaga rowniez przeczytanie wypowiedzi na glos. Jak cos nie brzmi dobrze, to znaczy ze dobre nie jest. Najczesciej mi wystarczy przeczytac w myslach. Moje mysli musza krzyczec zeby przedrzec sie przez rozgardiasz chaosu w mojej glowie. Absolutnie nie narzekam na ten chaos. Trudno narzekac na cos co jest ze mna od zawsze. Nie znam innego stanu swiadomosci. Nie potrafie siedziec w kompletnej ciszy, nie bojej sie jej, ale nie lubie tego wszechogarniajacego spokoju. Cisza nigdy nie jest absolutna, bo ta szumi. Wszystko wydaje dzwieki, wiec otaczajace mnie prawie komponuja sie z tym co ja ustawicznie doswiadczam. Zwykly dzien ze swoimi zwyczajowymi wydarzeniami. Nic sie nie zmienia. Prawie te same czynnoscia nastepujace po sobie. Chyba potrzebuje sie troche uspokoic. Nie wiem czemu jestem lekko pobudzona, troche niepewna, zaniepokojona. To pewnie przez Ksiezyc. Dzisiaj ma byc w pelni calkowitej. To piekne cialko niebieskie. Czasem lubie na niego patrzec. Co by bylo gdyby zaczal wirowac szybciej? Albo gdyby zaczely sie na nim tworzyc czapy lodowcow biegunowych? Jest martwy, wiec zycia tam raczej nie bedzie. W kazdym razie nie takiego, ktore powstanie samo z siebie. Musi byc zaimplantowane przez jakas madra istote, albo na tyle szalona, ze zechce skolonizowac byle satelite Ziemi. To mogloby byc ciekawe zagadnienie. Nie sadze zeby czlowiek byl na tyle rozumny zeby skonstruowac cala infrastrukture sprawnie dzialajaca na powierzchni planety bez warstwy ozonowej. Co innego zycia na stacji kosmicznej. Ale na ten temat to ja w ogole nie mam wiedzy. Moge cos napisac o wrazeniach podczas podtopienia, albo wedrujac po klifie, czy zboczach gor lub plaza nad morzem czy oceanem. Ale nie mam bladego pojecia jak to jest w przestrzeni kosmicznej. O, moge mniej wiecej powiedziec, jak to jest gdy dochodzi do mocnego obnizenia wysokosci lotu samolotem. Raz tak mialam. Nie dosc, ze lecielismy w turbulencjach (co przez bardzo dlugi czas uwazalam za cos normalnego, a gdy lecialam w czasie bez turbulencji, to obawialam sie, ze cos jest nie tak z maszyna), to jeszcze pilot musial obnizyc lot bardzo szybko. Poczulam ze nogi unosza mi sie w powietrze. Nie mocno, o nie. Na sekunde, moze dwie, poczulam niewazkosc pod stopami, po czym wrocilam na podloge pokladu I delikatne wbicie w fotel. To takie specyficznie dziwne uczucie nacisku od wewnatrz, jak podczas ostrego hamowania samochodem. Cialo jest wyrzucone troche do przodu, a potem wbite w oparcie zeby odruchowo wrocic do pionu. Albo moge sie wypowiedziec, jak to jest podczas sztormu na promie. Dwa razy tak mielismy. Nie powiem, ale zmierzalismy ku toaletom. Takie zboczenie zawodowe, ze zawsze razem sie kierujemy do toalet I na zewnatrz czekamy na siebie. No I na promie to juz w ogole zabawa byla, bo sie odbijalam od scian korytarza, jak kulka w maszynie do pinball’a. Troche rzucalo tym statkiem na wszystkie strony. Mialam wrazenie, ze zaczne podskakiwac w niekontrolowany sposob, I to nie z wlasnej winy. Jak juz udalo mi sie usiasc to zauwazylam, ze K sie zaczal ze mnie smiac, bo on sobie lepiej radzil z tym zjawiskiem. Wesolo jednak bylo, bo on sie nie wymigal od komicznego sprezynowania na boki. A kiedy odkrylismy, ze pociag Eurotunelem bywa najczesciej tanszy niz rejsy promowe, to moje wrazenia podroznicze tez sie niejako troche zmienily. Okolo pol godziny podrozy w samochodzie pociagiem. Oczywiscie mozna wyjsc z wlasnego pojazdu, ale miejsca jest troche malo. Sam wjazd I wyjazd z wagonu tez jest ciekawym doswiadczeniem. Ale nic nie zastapi serpentyn podczas zjezdzania z pokladu promu. Zawsze lubie patrzec na te konstelacje ulic, budynkow, calego zaplecza logistycznego. Na pierwszy rzut oka chaotyczna platania, ale to ma glebszy sens. Wszystko jest jak w zegarku.

Ale czasem nawet najlepszy zegarek sie psuje. Wypadki wszedzie sie zdarzaja, przypadki, opoznienia. Dlatego ja wole byc wczesniej. Lepiej sie nie spoznic, ale jeszcze lepiej miec zapas czasu “na wszelki wypadek”. Kilka razy w zyciu sie spoznilam, I nie bylo to przyjemne uczucie. Od tamtej pory staram sie zawsze byc wczesniej.

A moze by jednak juz konczyc powoli? Mam jakies mniej wiecej konkretne plany na jutro. Ciekawe ile z tego bede pamietac rano, ile wykonam. Zobaczymy…

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien trzynasty listopada

No I zrobilam to! Totalnie przeleniuchowalam caly dzien. Od samego rana jakos tak czulam w kosciach, ze prawie nic nie bede robic. Dogonilam tylko czapke, zeby moc skonczyc rowno z Ania. Mialam male watpliwosci czy starczy mi weny tworczej na nadgonienie jej etapu pracy, ale mam nadzieje, ze mi sie udalo. Zastosowalam uniwersalna zasade (mojego pomyslu). Czasem mam jednak calkiem niezle pomysly. Wiem, ze pewnie juz ktos na to wpadl, ale ja wiem lepiej, bo dopiero wczoraj naszlo mnie na lekko matematyczne podejscie. Ania zachciala czapke zawijana na czole, bo lubi miec bardzo cieplo. I od slowa do slowa, doszlam do wniosku, ze uszy trzeba zakryc. A skoro ma byc podwojnie cieplo, to juz dwa ucha. Potem trzeba bylo dojsc do tego jak dlugo robic tube, zeby z czystym sumieniem zaczac zwezac. I tak wzielam sie za macanie mojej wlasnej prywatnej glowy. Doszlam do wniosku, ze nie zaszkodzi zrobic trzy ucha. A reszte trzeba wyprobowac. Tez juz wymyslilam co bedziemy robic. W kazdym okrazeniu po cztery oka I powinno byc w porzadku.

Pogralam troche w L2. Wyszlam nareszcie z wyspy, ktorej nie lubie. Poszlam potluc troche jaszczurzatych I pajaki. Po kilku pajeczakach mi sie odechcialo. Dochodze do wniosku, ze mogliby zrobic jakies delikatne ulepszenia silnika gry. Bo dzisiaj to internet mi smiga, jak mlody bog. Zatem to nie ja mialam czkawki, zwane rowniez lagami. Nadal lubie te gre, cos w sobie ma. Nie mowie, ze nie chce mi sie tego drugiego MMO. Brakuje mi tych moich pikselowych kotow. Moze na swieta sobie zaszaleje. Poczekam jeszcze chwilke, az ochota podrosnie.

Dzisiaj rowniez gralam w ukladanie klockow, ale nie puzzle. Popracowalam nad magazynem materialow I kolejka przez pola, polany, gory I do wsi. Teraz ja rowniez mam calkiem ladna kolejke. Na dodatek jest calkiem dluga I troche widokowa. Na zboczu jednej gory jest mala dziura z wyciekajaca przez nia lawa. Jak na kanciaste piksele, bardzo ladnie to wyglada (szczegolnie w nocy). Spodoba sie K, bo on lubi takie skomplikowane budowle. A im bardziej pokrecone, tym lepiej. Mam nadzieje, ze mu sie spodoba moja skromna baza I kolejka nieopodal. Przekonam sie, gdy przyjedzie.

Z ciekawostek dnia codziennego, to w koncu srawdzilam stan swojego konta. Stac mnie na ksiazke, ktora bardzo chce, ale juz sobie powiedzialam, ze nie kupie teraz, bo mam co czytac I nie chce nabyc tylko po to zeby odlozyc do kolejki. Nie o to chodzi. Na liscie oczekujacych juz mam ponad piecset tytulow do zdobycia na przyszlosc. A nie mowie o tych ktore czekaja na polkach, pod reka, na koboldzie. Nie chce byc tylko posiadaczem, ale rowniez czytelnikiem. Nie mowie, ze nie jestem czytajacym posiadaczem, ale chcialabym czytac wiecej. Niekoniecznie szybciej, ale wiecej. Moze wlasnie w tym sek, ze zawsze cos robie w tym samym czasie. Dochodze do wniosku, ze ostatnio nie jestem taka dobra w podzielnosci uwagi, jak jakis czas temu. Teraz lepiej mi wychodzi robienie jednej rzeczy na raz. Problem w tym, ze sie szybko znudzam. Nie nudze, ale popadam w znudzenie danym projektem, wykonywana czynnoscia. Lub zmiany. I pewnie wlasnie dlatego mam sporo pozaczynanych rzeczy, a tak malo skonczonych. Powinnam konsekwentnie dazyc do celu. Tak samo, jak z tym pisaniem, czy nie kupowaniem ksiazek. Czy wspomnialam, ze mam bana na nowe ksiazki? Musze najpierw przeczytac piec, zeby kupic jedna pozycje. W tej sytuacji to chyba mam jeszcze jedna do lykniecia. No I nie pamietam. Nie wiem czemu stracilam rachube, ale co mi tam. I tak nie strace, bo przeciez wchlaniam to na co mam ochote. Te niezbyt strawne lektury zostawiam na pozniej. Wychodze z zalozena, ze I na takie przychodzi pora. Najwidoczniej nie jestem na nie jeszcze gotowa. Pewnie tez masz czasem takie wrazenie, ze jeszcze na cos nie nastala odpowiednia pora.

Coz jeszcze? Poklikalam chwile na androidzie. Tez jest dzisiaj bardzo grzeczny.

Zabawilam chwile Michalka, bo Pawelek ma mnie gdzies. Pelnia jest jakos kolo tego I pasiuczek nie ma nastroju na przytulanie dzisiaj. Michal za to niesamowicie ruchawy dzisiaj. Nie mam do niego pretensji, bo I o co. chcialam go wziac do kuchni na robienie herbaty, ale zmienilam zdanie, kiedy lobuziak zaczal mnie za ucho targac. A wczoraj tak zgrabnie, sprytnie zlapal mnie za jezyk. Jakim cudem to zrobil? Lapka mi sie oparl na dolnej wardze, myslalam, ze go przechytrze, ale on sie tylko patrzyl. Zaczal mi tarz obwachiwac, to buziaka w nos chcialam mu podarowac, I wtedy wsadzil mi nos w usta I zlapal za koniuszek jezyka. Nie ugryzl, ale tylko zlapal. Gdyby chcial ugryzc, to z calkiem niezla sila gornymi dziurkaczami kawalek jezyka by odgryzl. Te gorne zebiska sa bardzo ostre. Jak sie nawinelam pod pawelkowe, to ranka mi sie dobry tydzien zagoic nie mogla. Podejrzewam, ze to przez bakterie jakie kazdy z nas ma w jamie ustnej. Wiadomo, ze zwierzaki maja inne, niekoniecznie nieszkodliwe dla czlowieka. Ale jak mnie Michalek u weterynarza porzezbil dosyc gleboko pazurkami, to na trzeci dzien sladu juz nie mialam. Cos w tym musi byc, skoro zadrapania goja mi sie jak na psie, a slady podgryzania juz sie slimacza.

Wczoraj zauwazylam, ze abazur od mojej zalozkowej lampki mi wyblakl I juz nie widac drukowanego wzoru zawijasow. Tak sobie mysle, ze moze poszukam jakiejs tanioszki na bajubaju I podmienie. Juz nawet mam plan wykorzystania pomaranczowego abazuru. Bardzo ladna tuba jest, to przerobie na zgrabny pojemnik na roznosci. Nie wiem czy bede miala okazje byc zawieziona do sklepu z lampami I innymi chalupowymi akcesoriami. Nie licze na skandynawskiego sieciowca, bo tak daleko mnie K nie bedzie chcial po jedna lampe wiezc. No chyba, ze przy okazji lozko zakupimy. Ale tez w to watpie, bo siweta ida I bedzie sporo wydatkow, a trzeba jeszcze cos odlozyc na wszelki wypadek. Prawdopodobnie (jak w zeszlym roku) K bedzie wyslany do mennicy na kontrakt. Czyli bedzie w domu tylko na kolacji wigilijnej I pierwszy dzien swiat, a potem tylko nowy rok. A tam, co ma byc to bedzie, nie ma co wybrzydzac. Najwazniejsze, ze bedzie, I tyle.

Postanowilam zmienic strategie co do mojej opieki medycznej. Doszlam do wniosku, ze juz nie bede mowic o swoim samopoczuciu, planach na przyszlosc, czy prosic o przedluzenie recept na leki. Jak sie skoncza, to sie skoncza. Spokojnie poczekam az moj normalny lekarz wroci do pracy, bo mial tylko kontrakt czasowy. Powiedzial, ze wroci, wiec ja cierpliwie poczekam. No bo wiesz, zapytalam na ostatniej wizycie (z czystej mojej ciekawosci) czy moge sie spodziewac jakichs skutkow ubocznych, gdy przestane brac jeden z moich lekow. Doktor powiedzial, ze tylko objawow braku leku I odstawienia, wiec nic dramatycznego. Dopiero wczoraj czy przedwczoraj doszlam do wniosku, ze on mogl sobie pomyslec, ze ja kombinuje jakby te moje leki przehandlowac czy lyknac za jednym zamachem. Nie mam takich planow ani zamyslow, ale kto moze wiedziec co drugiemu czlowiekowi po glowie chodzi. Nie, nie daje nikomu moich lekow. W sumie to bardzo malo ludzi w ogole wie, ze jakies leki biore. Ale moj lekarz o tym nie wie. A moze sobie sama dorysowalam reszte historii. Nie wiem… Trudo sie mowi I zyje dalej. Nawet jesli nie bede recept dostawac, to tez nic sie nie stanie. Jakos to przezyje. Dam rade, bo nie w takich sytuacjach sie znajdowalam. Najwyzej wydam te pieniadze na cos innego, a nawet bardziej przyjemnego niz prochy. Ale powiem Ci cos jeszcze. Skoro ja sobie tak pomyslalam, to kazdy moze. Na pomyslenie nie ma reguly. Kazdy swoje w glowie ma. A lekarze najczesciej glupi nie sa. Pacjenci rowniez, a kombinatorzy tym bardziej. Pozyjemy, zobaczymy.

Jeszcze dzisiaj nie czytalam. Na pewno to zrobie, bo juz sie zbliza pora karmienia jazni nowymi historiami. No I chce nowa ksiazke. Chociaz nie, nie tak bardzo pragne nowosci. Mam zapisane do zapamietania na przyszlosc. Jak znowu bedzie ladna promocja, to sie pokaze. Zwykle jest wtedy, kiedy nie mam potrzeby robienia zakupow. Taka zlosliwosc rzeczy umarlych, a kierowanych przez ludzi po drugiej stronie monitora.

Kolo mnie lezy zielona begonia. Od samego poczatku mi sie ta chusta nie podobala, bo za bardzo dziurawa. Spedzilam przy niej calkiem duzo czasu, ale prawie roku juz jej nie tknelam. Wiem, ze nie bede jej nosic, bo nie podoba mi sie jej fason. Przerobie ten zielony na cos innego. Bo szalik bede miala piorkowy, wielokolorowy, do czapki. Tylko czy bede nosic? Bede, bo wloczka sprezentowana, to wstyd nie korzystac z dobrodziejstwa podarunkowego. I przezyje nawet ten rozowy, ktory czasem sie pojawia. To wloczka zmiennokolorowa. Jakis czas temu upieralam sie, ze nie lubie rozowego. I nie lubie, ale czasem sa wyjatki od reguly. Nie kazdy rozowy jest paskudny. Mam takie calkiem ladne I pasujace do wielu rzeczy. W sumie, to dobra wloczka, nie jest zla, a ta mi sie podoba.

Zaraz znowu zaczne powtarzac poprzednie teksty. Pora chyba ustalic plan dzialania na jutro. Od samego rana chce wyprac piora, bo jednak do ludzi wychodze. Dyszke z bankomatu wezme na podreczne zakupy. Ale tym razem mrozonych ziemniakow nie kupie, bo w dwoch ostatnich paczkach nasypali calkiem sporo lodu. A ten to ja sobie moge zeskrobac z zamrazalnika, nie musze za to placic. Moze zakupie chleb, wedline, salatke. Oczywiscie wszystko, jesli bedzie na polkach, bo ostatnio salatki w zgrabnym pudelku nie bylo. Szkoda, bo danie calkiem niezle, a pojemnik bardzo poreczny. Zobacze jutro. A moze zaszaleje I za trojke zakupie pudlo chipsow. Chociaz nie mam za bardzo ochoty. Nie wiem, zobacze na miejscu co I jak. Przed najazdem na sklep wsiowy, wdepne do przychodni zapytac, po co dzwonili. Kiedy juz powroce na lono mych czterech scian, to chce zajac sie dokanczaniem lancuszka koralikowego na jesienna strone, zaczac wiosenno – letnia I jak sie uda, to pierdolety do powieszenia. Pora juz to konczyc, bo bokiem mi to niedlugo wyjdzie. Zbrzydnie mi to ozdobkowanie na tyle skutecznie, ze swojej choinki nawet nie wyciagne na swiatlo dzienne swiateczne. A przeciez nie o to w tym wszystkim chodzi. Prawie zapomnialam, ze mam dorobic tych kropli z modeliny dla N.

Tak po krotce przedstawiaja sie moje plany. Pewnie sie beda na biezaco korygowac. Moze byc, nie przeszkadza mi to, byle sie wyrobic do piatku. Taki niepisany deadline.

Wsciec sie mozna, ale nie, nie wsciec – olac. R. Powiedziala, ze ma komunikator, to ja radosnie (no moze bez jakiegos szalenczego entuzjazmu) czekalam. Nie pojawila sie ani razu, odkad mnie poinformowala. Przed chwila sie pojawila, olala moje powitanie. A sral ja pies. Lubie R., ale nie lubie jak sie mnie w konia robi.nie bede specjalnie siedziec na zbuku, tylko dlatego, ze ktos nie chce sie wystarac o normalny komunikator. Nie lubie siedziec w miejscu, gdzie azda cholera moze mnie sledzic. Tym bardziej, ze zwyklewtedy to maja faze na zawracanie mi dupy. Bo sie weekend konczy, bo ich przyjaciele poszli spac, lub maja swoje sprawy, a ja jestem akurat dostepna, to mozna pieprzyc o problemach. Tego nie lubie. Kiedy ja potrzebuje popisac z drugim czlowiekiem (I nie o jakichs kosmicznych godzinach szczytu, tylko kiedy oni sa dostepni), to olewa sie mnie tak szerokim sikiem, ze az mi sie odechciewa. Nie mam zamiaru sie taplac w cudzych ekstrementach, tylko dlatego, ze ja jestem do ich dyspozycji, a oni do mojej nie. Nie bede za nimi biegac I sie starac o ich atencje. Szkoda mi na to czasu, a tym bardziej energii. No I kiedy znikam skutecznie ze zbuka, to jakos nikt za mna nie teskni. Coz za zbieg okolicznosci. Ci co mnie znaja, to wiedza gdzie mnie szukac. (Tylko jakos nie maja takiej potrzeby.)

czasem mi sie zdaje, ze to tylko ja mam jakies wygorowane oczekiwania, potrzeby. Pogadac, przytulic sie, pobyc z kims. Nie wiedzialam, ze to az tak duzo, ze prawie wszyscy moi znajomi nie sa w stanie tego zaspokoic, bo zwykle nie maja dla mnie czasu. Szkoda, bo to tylko dowod na to, jak bardzo sie ze mna licza. Coraz bardziej przestaje mi na tym zalezec. Umiem liczyc. Nawet do dwoch, bo mam Michalka I Pawelka I czasem K.

koncze powoli, bo mnie dziwny nastroj opanowuje, a nie chce sobie zepsuc wieczoru. Znowu zjechalam do pozycji prawie lezacej, a tak fajnie mi sie siedzialo. To znak, ze pora sie ponownie zaznajomic z fizjonomia ceramiki lazienkowej, a po powrocie z ceramika kuchenna – kubkiem wystygnietej herbaty. Postawie na grzejnik w przedpokoju, to moze sie lekko podgrzeje. Chociaz mam co do tego pewne watpliwosci. Zobaczymy…

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien dwunasty listopada

Jak mi sie dzisiaj nic nie chce. Nie mowie juz o pisaniu, bo jak juz sobie postanowilam chociaz jeden miesiac systematycznosci, to dotrzymam slowa. Chcialo mi sie chwile wczesniej, I to nawet bardzo. Ochota wlasnie mi odeszla, jak zaczelam objasniac jak zwezac czapke z podwojnym sciagaczem zeby to ladnie wygladalo w miare. Jednak czasem jestem lepsza w tlumaczeniu na zywo, a nie przez pisanie w komunikatorze. Mam tez swoja czapke do zrobienia, wiec bedzie na czym testowac moje wymysly. Czapka, szalik I moze rekawiczki do kompletu, a jak starczy wloczki to I skarpetki. Nawet dostane od Ani dwa dodatkowe motki. Musze jakos wykombinowac jak sie z nia rozliczyc.

Dzisiaj caly dzien szylam koraliki. Te kwiatki male. W tonacjach niebieskich na koscielna choinke z arka Noego. I zaczelam taki sznurek w kolorystyce zolto – pomaranczowo – czerwono – brazowej, na jesienna strone marketowej choinki. Bede chciala szybko uszyc sznurek ze stokrotkami na wiosne/lato. Na zime nic nie trzeba, bo beda gwiazdki I sniezynki co robilam w zeszlym roku. Zostana jeszcze do zrobienia owoce, warzywa I kwiatki szydelkowe na wypelnienie przestrzeni drzewek. Z tego co pamietam to lampki sa. Sh. przyniesie swoje stare woreczki z nasionami. Ponoc ktos ma jeszcze przyniesc jakies malenkie drobiazgi. Ciesze sie, bo w koncu moze jeszcze ktos pomoze przy tym. Jakos nie moge wziac porzadnego rozpedu z ta robota ozdobek choinkowych. W piatek zapomnialam zakupic karte urodzinowa dla mojej Mamy. Mam jeszcze czas. Na pewno nie zapomne.

Dzisiaj nareszcie przyszlo pioro. Naczekalam sie na nie. Nawet konwersowalam mailowo ze sprzedawca. Wspominalam juz o tym. Ale juz do nich napisalam, ze wszystko w porzadku I dotarlo calo I zdrowo. Doszedl jeszcze dodatkowo cartridge z proszkiem do drukarki. I przetestowalam czy dobrze zalozylam. Zwykle przysylaja z szyna prowadzaca, I nie musialam samego wkladu z walkiem wyciagac. Ale tym razem nie przyslali. Czasem tak juz sie zdarza. Ogolnie szybko mi poszlo to rozkladanie na czesci pierwsze szuflady I kieszeni. W sumie, to szybciej niz otworzenie telefonu, gdy musialam baterie nowa wlozyc. Niby nic skomplikowanego. Ot, tylna pokrywka. A ja nie ptrafie tego otwierac I juz. Zawsze ktos mi musi pomagac. Ale jak sie w jakiejkolwiek drukarce papier zatnie, wciagnie miedzy bebny, to tak sobie w mych recach wylazi I dalej radosnie dziala. Albo taka potezniejsza bindownica. Jakas wajcha, przelaczniki, zebatki, a zajelo mi to doslownie minuty na rozkminienie co z czym I jak. A ponoc do wszystkiego sa zalaczane instrukcje obslugi. Problem w tym, ze aparat fotograficzny tez nalezy do tych bardziej zlozonych konstruktow, a ja nie mam pojecia co sie stalo z obiektywem, ze nie chce automat lapac sam z siebie ostrosci. Dojde do tego. Z cala pewnoscia musialam cos poprzewracac w ustawieniach, bo samo z siebie sie nie zrobilo. Podejrzewam, ze doszlo do tego w chwili gdy zaczelam robic zdjecia bez okularow, a z regulacja ostrosci dla ludzi z wadami wzroku. A z tymi wadami to tez roznie bywa. Od jakiegos czasu rozne firmy wysylaja do nas ulotki z kuponami na darmowe badania oczu. Pewnie powinnam juz o tym pomyslec, ale jakos szkoda mi pieniedzy na nowe oprawki, bo szkla to wiem, ze kosztuja I zawsze sie za nie placi. Chyba, ze zrobie jak kiedys, tu badania a na urlopie okulary. Nie wiem jeszcze. Poczekam jeszcze chwile. Nie spieszy mi sie, bo mam mocniejsze zapasowki.

No I powiedz mi, o czym mam pisac, bo dzisiaj doslownie szylam caly dzien. Ani nie czytalam, ani nawet nie poklikalam w gierki. Jednak chce te lancuszki choinkowe zrobic jak najszybciej. A wlasnie, koniecznie musze dzisiaj naladowac te nowe pioro ktoryms atramentem, bo jedna chce sprawdzic czy dobrze pisze.

Ksiegi cmentarnej juz przeczytalam jedna czwarta I cos podejrzewam, ze nie mam tej pelnej wersji ksiazki. A szkoda. Nadal co do tego nie mam pewnosci, bo oczywiscie nie skonczylam, ale… Ja juz tak mam, ze po jakims czasie zaczynam sie spodziewac gorszego lub najgorszego. A moze sie milo rozczaruje I jednak bedzie calosc.

Cos nie mam natchnienia dzisiaj. To szycie mnie wypompowalo calkowicie.

Myslalam zeby chwile sobie pograc, ale tak samej to mi sie za bardzo nie chce. K nie pyta sie co robie ladnego. Wczoraj pytal, dzisiaj juz nie. On sie interesuje, bo jakos podobaja sie moje sztuki rozne artystyczne. Ale tez sie dpytuje jesli cos nowego uda mi sie w grze stworzyc. A skoro wzielam sie za te ozdoby choinkowe, to juz nie mam sil za wiele na granie. A szkoda, bo z rana to mnie ciagnie do pogrania sobie. Zapewne jutro, przy niedzieli, bo niedzielna praca w gowno sie obraca. Co jest prawda niewatpliwa I najszczersza. Bardzo rzadko mi sie zdarza zeby sie nie sprawdzilo. Wole sobie dac na wstrzymanie. Mam nadzieje, ze rowniez bede wystarczajaco wypoczeta zeby moc popisac wiecej. A nie tych kilka zalosnych slowek. Chyba sie nawet z tym niezbyt dobrze czuje, bo zwykle mam wiecej do powiedzenia. Nie mam pustki w glowie, ale moj zwyczajowy zamet I chaos myslowy, dzisiaj jest lekko przytlumiony. Nie przejmuje sie poniedzialkowym wypadek do przychodni, ale jednak wisi to w powietrzu. Swiadczy o tym sam fakt, ze o tym wspomnialam.

Dawno puzzli nie ukladalam. Dzisiaj chociaz jedna ukladanke sobie rozwiaze. Lubie ukladanki. To takie hobby, ktore pozwala na wiele swobody, wbrew pozorom. Z jednej strony trzeba sie skupic na elementach pasujacych do siebie (lub nie), a z innej zas mozna sobie porozmyslac po swojemu. I nie wazne ile nam to czasu zajmuje. W kazdym razie, ja lubie lamiglowki. Wszedzie jakies krzyzowki, sudoku, czy inne zgadywanki papierowe. Ot, takie glupotki. Ale czasem drobna gimnastyka mozgowi sie nalezy. Chociaz trenowac mozna na wiele sposobow. Wystarczy rowniez samo czytanie, ponoc szesc minut dziennie wystarczy. Teraz juz nie wiem co robic: czytac, czapkowac czy moze grac? Nawet nie moge rzucic moneta, bo ta ma tylko dwie strony. Zapytam K, on zawsze wie najlepiej, bo ma swietne wyczucie chwili.

No I nie wiem, bo K cos nie odpowiada. Pewnie znowu czyms zajety jest. W sumie to niedlugo bedzie sie zbierac do pracy. Mam nadzieje, ze to ostatnia noc juz przepracowana bedzie. Teoretycznie niedziele ma miec wolna, ale kto ich tam wie.

W tle leci sobie filmik o budowaniu domu z ziemi w grze. Lubie takie filmiki, szczegolnie, ze niektore sa naprawde calkiem fajnie zrobione. Nie, jednak ja nie chce budowac domku z ziemi, bo w sumie wole drewno. Ale to trzeba najpierw pozbierac. Nie przeszkadza mi to, bo my z K, potrafmy spedzic dlugie godziny nad jakims projektem. K lubi budowac klockowe budowle, jak zamki, wieze, mury obronne, fabryki I inne wielkie budowle. Ja wole bardziej kameralne domki. Tylko jakos w srodku sa puste. Maja okno, drzwi, sciany, podlogi, ale juz o meblach mi sie nie chce myslec. Inna gra, ktora kiedys gralam, bylo hodowanie ludzikow. Robilam sobie rodzinki, a jak mi sie znudzily, to im sprzedawalam drzwi. Troche bylo placzu, krzyku, narzekania I bulwersow, ale jaki piekny pozneij nagrbek im postawilam w ogrodku. No I po jakims czasie wprowadzalam tam kolejna rodzinke. Za dnia byli zawsze szczesliwi, zadowolenia, usmiechnieci, ale noca ich duchy straszyly. A wystarczylo zostawic im w srodku jedna urne. Swietna zabawa. Troche makabryczna, ale swietna. Potem tamta gra mi sie troche znudzila. Prawdopodobnie z niej wyroslam. Zawsze ze mna zostal L2 I wow. Od tego drugiego mam na razie przerwe, ale pierwszego czasem wlaczam I biegam swoja krasnoludka. Zawsze wybieram krasnoludow, bo jako jedyni moga byc zbieraczami materialow, I innego typu smieci, lub wytworcami dobr. I zawsze mam dwa krasnale zeby jeden zajmowal sie zbieractwem, a drugi tworzeniem. Co prawda obie trzeba trenowac zeby mogly mozliwosc rozwoju swoich umiejetnosci, ale to tez bez pospiechu. Wychodze z zalozenia, ze gra ma sprawiac przyjemnosc, radosc, ma relaksowac. Jak dla mnie wlasnie tak jest.

Wlasnie wygrzebalam moja muzyke (jedna z moich plyt co jeszcze kupilam podczas pobytu w Irlandii). Sinead O’Connor, I do not want what I haven’t got. Mialam szczescie, bo dostalam wersje limitowana. Pamietam, ze raz kiedys K poprosil zebym mu dalam do samochodu do posluchania I oczywiscie nie uszanowal I troche okladka jest naddarta. Ehh… Nic na to nie poradze. Ludzie generalnie maja mniejszy szacunek do rzeczy, za ktore sami nie zaplacili. Musze sie rowniez przyznac bez bicia, ze u mnie przedmioty moga sie zakurzyc, ale nie zniszczyc. Chociaz nie moge powiedziec, ze jestem psem ogrodnika, co sam nie zje I nikomu nie da. Pozyczam niektore ksiazki, ale tylko ludziom ktorych lubie lub troche ufam. Zgram sobie muzyke na komputer I bede miec co sluchac, jak znudza mi sie audiobook’i. Nie zawsze mam ochote na ksiazki czytane, ale na radio to juz w ogole. Problem w tym, ze coraz czesciej piernicza bzdury w jedynce. Nie mowie, ze glupio mowia, ale durnowato sie zachowuja. Dra sie, kloca, udaja kogos kim nie sa… A oni po prostu sie starzeja I zdaja sobie z tego sprawe. Z chwila gdy kierownictwo rowniez to zauwazy, sa tacy podstarzali mlodzi dorosli duchem, przenoszeni do dwojki. I tam nagle sie okazuje, ze juz nie musza podnosic glosu, udawac kogos kim nie sa. A najczesciej nawet nie potrafia udawac. Coraz czesciej audycje sa meczace. Podoba mi sie za to nowa polityka w radio, gdzie od bardzo wczesnego rana puszczaja glownie muzyke. Im pozniej, tym muzyka jest bardziej energiczna, zywsza, I tym podobne. Ale… Pewnie to tylko moje odczucie, I osoba, ktora zwykle prowadzi bardzo poranne audycje wroci z urlopu czy czego tam, I znowu bedzie bzdurne skrzeczenie. Jednym slowem (moze w dwoch czy wiecej) nie przepadam za jedynka. W dwojce tez jakos tak kwadratowo I na sile. Trojki nie lubie w ogole. Czworka jest w porzadku, ale jak na moj gust za malo muzyki. Moze nawet byc klasyka, ale oni tam tylko rozmawiaja. Sa oczywiscie bardzo ciekawe prezentacje, wyklady, reportaze, ale jakos tak czasem jakas melodia sie przydaje. Telewizji znowu w ogole nie ogladam, bo tam nic nie ma. Nie potrafie sie az tak mocno wysilic zeby sie znizyc do poziomu sieczki medialnej. Tak samo nie przeszkadza mi, ze nie ma mnie na zbukach czy innych spolecznosciowkach. Mniej zawracania pupencji.

Jednak brakuje mi Irlandii. Moze kiedys jeszcze bede miala okazje tam pojechac. Bedzie bardzo fajnie, bo zawsze jest. Nigdy nie zapomne, jak wracalismy z wycieczki do Sligo I Garda nas zatrzymala, bo ktos widza dziwne tablice, zadzwonil z donosem, ze Irish rebels sa w okolicy. Na sama mysl az sie smieje, bo bylo swietnie. Grzecznie poproszono o otwarcie samochodu, popatrzyli, sprawdzili dokumenty I przeprosili za klopot. A jak juz odjezdzali, to zatrzymali innego kierowce co wyjezdzajac z podporzadkowanej zajechal droge jeszcze innemu kierowcy. Co kraj, to obyczaj. Nie, my nie jestesmy zadnymi rebels’ami. Przejezdzalismy tylko Irlandie.

Jednak troche za nia tesknie. Cos w niektorych miejscach jest takiego co przyciaga. To od nas zalezy czy chcemy byc w to wciagnieci, czy nie.

Chyba zaraz porobie czapke. K doradzil mi pograc chwile, ale cos sama nie mam przekonania. No wlasnie moze dlatego, ze mam co robic. Na przyjemnosc sobie jutro pozwole. Zatem postanowione… Czapkuje teraz.

Do jutra. Mam nadzieje, ze sie nie gniewasz, ze tak krotko dzisiaj.

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien jedenasty listopada

Piatek. Dzien moze nie pelen wrazen, ale nie bylo nudno.

Wlasnie o to chodzi, zeby jakis pozytywny smaczek w zyciu byl. Mialam wziac kilka rzeczy dla H. A skonczylo sie jak zazwyczaj – zapomnialam wziac. Pamietalam o piorze. Nie wzielam rowniez papieru farbowanego dla L. N bardzo jest zadowolona z kropli deszczu I poprosila o wiecej, oczywiscie, jesli moge takich zrobic. Chyba moge, bo chyba zostalo troche glinki.

Na markecie bylo wesolo w sumie. Dzisiaj dzien pamieci jest, a dla niektorych niepodleglosci. To bardzo wazne zeby okazywac szacunek zolnierzom walczacym o wolnosc. Chodzi glownie o Druga Wojne Swiatowa. Mam to szczescie, ze znam kilku starszych ludzi, ktorzy doslownie wzieli udzial w walkach (na roznych frontach). Wsparlam tez lokalna inicjatywe I zakupilam ksiazeczke z historiami zycia kobiet sluzacych w dywizjonach wsparcia armii. Nie pamietam dokladnie jak sie te jednostki nazywaly, ale opowiesci bardzo ciekawe. Badz dobrym czlowiekiem I nie zapomnij. Ci ludzie, ktorzy przezyli wojne, z cala pewnoscia sporo musieli w zyciu poswiecic. I jaka ogromna determinacja przetrwania, walki. To co znamy z ksiazek, podrecznikow, relacji pisemnych, to nic w porownaniu z rzeczywistymi wrazeniami opowiadajacego. Ja doceniam, I dlatego ku pamieci wspominam Tobie. Wiedz, ze mam szczescie spotykajac takich ludzi.

A reszta dnia jakos przeleciala sobie, jakby przez palce. Pogadalam sobie z H I N. Bylo milo I calkiem sympatycznie. Swoja cotygodniowa kawe zaliczylam. Niby zaczelam kolejna pomaranczke, ale spruje, bo sie wdalam w rozmowe z weteranami. Potem juz wracajac autobusem rozmawialam z zapoznana mieszkanka mojej wsi. Czas znowu przelecial, jakby conajmniej gdzies mu sie spieszylo. Zagadnelam napotkanego listonosza czy nie podrzucil przypadkiem pudelka z prochem, ale nie. Nie dzisiaj. Mam nadzieje, ze jutro przyjdzie. Mam ochote juz cos pokolorowac I juz mnie nudzi gapienie sie w okna przegladarki zeby sledzic postepy w pracach nad projektami wymagajacymi sledzenia schematu. Wydrukuje sobie I bedzie na kiedys tam znowu I na teraz oczywiscie.

Myslalam, ze sie nagadalam na zapas, ale nie. K jest czyms mocno zajety I nie moze do mnie slowa napisac, nawet na komunikatorze. On chyba nie rozumie tego, ze ja sie jednak martwie. Czasem wydaje mi sie, ze jestem przewrazliwiona. Ja tutaj mam tylko jego. Zatem co mam myslec? Mam olac I sie nie zamartwiac? O kogos trzeba. No wlasnie. Dzisiaj Michalek mial jakis dziwny atak kaszlu, cos mi sie wydaje, ze moze miec astme. To juz nie pierwszy raz, ale jak sie uspokoil to cicho w pluckach mial. Probuje go nie denerwowac, ale zdarza mu sie tak wlasnie kaszlec. Koniecznie zwirek znowu musze jutro z samego rana zmienic. Dobrze, ze to kwestia niecalej godziny. Zapomnialam, ze mam caly jeden worek nowego zwirku. Obawialam sie, ze bede musiala taszczyc specjalnie z miasta jutro. Na szczescie zauwazylam ten zapasowy wor.

Wstepnie jestem umowiona na ploty z Ania, ale nie jestem pewna czy bedzie miala chec. Dalej robimy rownoczesnie (w miare) kolorowa czapke. Moja wychodzi jakas taka bardziej scisnieta, a przeciez ten sam rozmiar drutow I ta sama wloczka. Dzisiaj mnie powiadomila, ze zakupila dla mnie dwa zapasowe motki. Bardzo sie z tego ciesze, bo chce koniecznie skonczyc piorkowy szalik, a nie jestem pewna czy starczy mi wlasnie tej wloczki. Bedzie bardzo fajny komplet. A jak wystarczy to jeszcze rekawiczki moze mi sie uda dorobic. No, zobaczymy.

W dalszym ciagu szyje te nieszczesne kwiatuszki na niebiesko na lancuch choinkowy. I akurat ten musze robic w dzien, bo jak juz wieczor zapada, to nie jestem w stanie rozgraniczyc odcieni granatowego. Chyba nawet o tym juz wspomnialam. A tak dobrze mi sie dzisiaj szylo, az szkoda byc slepotka.

Calkiem chlodno sie robi. Normalna kolej rzeczy, bo zima idzie. W Szwecji u siostry spadl snieg. Ja generalnie nie mam nic do opadow, bo nie mam na to zadnego wplywu. Przeciez nie wyjde na dwor przepasana jakas szmata I nie bede zaklinac aury. Ale moze warto wziac rowniez I te ewentualnosc pod uwage? Jednak nie. Jest mi zimno…

Dzisiaj dzwonili do mnie z przychodni. Nie slyszalam dzwonka z jakiegos powodu. A jak wrocilam z miasta, bylo juz za pozno. Jak jestem poza domem, to prawie w ogole nie patrze w telefon, bo I tak nikt do mnie nie dzwoni ani nie pisze. Ale czasem jednak zdarzaja sie wyjatki. Nie mam pojecia czego moga ode mnie chciec. Sa trzy punkty: pierwszy to to, ze moga mnie opierniczyc za wczorajsze marnowanie czasu lekarza I zmuszenie innych pacjentow do czekania, no I narazenie doktora na tlumaczenia sie im. Drugi, to przelozenie terminu nastepnej wizyty. A trzeci, to konsultacja w sprawie przyjmowanych przeze mnie lekow. Kontrola u pielegniarki raczej odpada. No I przyszlo mi do glowy, ze moze zwroca mi uwage na palenie przed przygodnia, bo w koncu to tez nie jest zgodne z ogolna polityka medyczna. Nie wiem. W poneidzialek z samego rana pojde I zapytam, co sie stalo, ze dzwonili. Nie ma co sie martwic na zapas. W ten sposob moge dorabiac teorie do kazdego momentu w moim zyciu. Co, jak, dlaczego, po co… No wlasnie, po co? Zeby sie nakrecac I prowadzic plonne rozwazania o tym na co mam niewielki wplyw? Mam wplyw na siebie I swoje postepowanie. Nie odpowiadam za reakcje innych, ktore moga stanowic odpowiedz w konfrontacji ze mna. Nie wazne, bo w dalszym ciagu teraz mi jest zimno.

Porysowalam chwile, ale nie skonczylam projektu. Doszlam do wniosku, ze lepiej teraz popisac, a potem porysowac, bo moze mi sie ktoregos odechciec. Zawsze tam mam. Robic poki mam wene tworcza, bo potem nic nie wiadomo.

Chce mi sie porobic cos innego niz kolorowa czapke I piorkowy szalik. Mam problem z konczeniem projektow, ale nie z ich zaczynaniem. Na poczatku, kiedy robota jest niewielka I widac postepy, to mi sie chce robic. W miare wzrostu, juz tak wesolo nie jest. Najczesciej sporo do przerabiania jest. Zaczynam marudzic, bo prawie napisalam o komplikacjach ze wzorami, I takie tam pierdoly. Ale nie bede narzekac. Prawda jest taka, ze ja lubie robic wzorzyscie, bo wtedy w trakcie pracy nad sciegami nie jest nudno. Zawsze cos sie dzieje, czegos trzeba pilnowac.

Nareszcie K sie do mnie odezwal. Nie chce sie nikomu narzucac.

Zrobilam cos zlego… Zakupilam nowa ksiazke. Znaczy nowa, ale uzywana. Nowa dla mnie, bo sie z nia nie spotkalam. Rita o niej opowiadala, ze jest dziwna, mroczna, ciekawa, I czasem straszna, I nie za bardzo ja interesujaca. Podala tytul The taxidermist’s Daughter. Dla mnie to wystarczy. Poszukalam, I tylko Kate Mosse mi do niej pasuje. Reszta jakos nie wyglada mi na gotycki styl pisania, I mrocznosc nad mrocznosciami. Zakupilam na aukcji, bo wyszlo najtaniej. Oczywiscie jak na ksiazke wydana za granica, w 2015, nie ma tlumaczenia na jezyk polski. Szukalam, ale nie znalazlam, moze gdzies bedzie, ale juz mi nie zalezy, skoro zakupilam swoja kopie. No I zmierzam do meritum. W ksiegarni z ebook’ami ta ksiazka jest za trzy dziewiecdziesiat dziewiec. W ksiegarni papierowej od siedem dziewiecdziesiat dziewiec. A na aukcji zakupilam za dwa szescdziesiat dziewiec (w tym koszt wysylki). Nie mam nic przeciwko kupowaniu uzywanych ksiazek. Najwazniejsze zeby byly w miare dobrym stanie.

Dalej czytam The graveyard book. Juz jedna piata calej historii. Mam nadzieje, ze jednak mam pelna wersje tej ksiazki, a nie pierwsza czesc z podzielonego wydania. Bedzie milo, jak jednak nie bedzie to pocieta opowiesc. Tak sobie wlasnie pomyslalam, ze dawno nie nawiedzilam biblioteki. Oni zawsze maja jakies interesujace ksiazki doslownie za grosze.

Znowu wojsko w okolicy ma manewry. Podoba mi sie glebokie dudnienie silnikow smiglowcow. Ogolnie praca silnika jest ok. To cos bardziej stabilnego od delikatnego istnienia ludzkiego. Maszyna jest mniej zawodna. No, jezeli jest porzadnie zrobiona, a nie na odczepnego.

Przy okazji nadmienie, ze K zaczal latac karoserie Pontiac’a. Podwozie zrobil, silnik I inne flaczki rowniez. Teraz tapicerka I nadwozie. Czasem mi zdjecia postepow w pracach przysyla. Ja ich zwykle nie rozumiem, ale ciesze sie, ze sie spelnia. W koncu jest inzynierem maszyn. A czy to wazne, ze maszyna samochodowa, a nie przemyslowa? Raczej nie. Kiedys chcialam isc na mechanike pojazdowa, ale nie wyszlo z roznych wzgledow. Z czasem wszystko sie skorygowalo I zaktualizowalo na biezaco.

Wiesz, ze dzisiaj tak duzo gadalam, ze sie az zmeczylam? To straszne, bo ja zawsze bylam (I jestem) gadula. Coraz rzadziej zdarza sie wprowadzenie mnie w oslupienie, przy ktorym nie jestem w stanie nic powiedziec, ale sie trafiaja takie przypadki. Najczesciej brak mi slow reakcji a ludzka glupote. Podejrzewam, ze kazdy tak ma na jakims etapie swojego zywota. Wystarczy na swojej drodze spotkac taka jednostke utalentowana, ktora bedzie w stanie nas tak oszolomic. Chociaz czasem starczy spojrzec w lustro…

Zachcialo mi sie dzisiaj zaszalec. Polozylam sie pod koldra (atak zimna) I Michalek sobie biegal na gorze, a ja czytalam ksiazke. Nie pamietam kiedy ostatnio lezalam I tylko czytalam. Zawsze cos robie I podczytuje ksiazke. Musze przyznac sie bez bicia, ze bardzo fajnie mi sie tak lezalo. Oby mi to nie weszlo w nawyk, bo nic nie zrobie. A bizes jaki by nie byl, to sam sie nie poprowadzi.

Ponoc pelnia Ksiezyca nastepuje. Ciezko mi cokolwiek stwierdzic. Bede miec bardziej intensywne koszmary I problemy z zasnieciem. Ja nadal mam ukochana bezsennosc, na ktora juz mi sie nie chce utyskiwac. Jest, to jest, a jak jej tak mocno zalezy, to niech bedzie. Natomiast pelnia I chlopcy, to juz troche inna bajka. Dzisiaj z samego rana Michalek I Pawelek zadecydowali sie do mnie poprzytulac. Rzadko im sie to zdarza, bo wyjscie z klatki oznacza zwiedzanie, a moze nawet jakies lakocie. Ale dzisiaj to calkiem dlugo do szyji przytulali. To sa jedne z fajniejszych momentow z nimi, kiedy spokojnie siedza na ramieniu lub calkiem blisko przy szyji. Jak to gryzonie, oni nie naleza do najcierpliwszych. Chyba zaraz ich wyciagne na zwiedzanie. Tylko wczesniej kable pozbieram, bo te sobie upatrzyli na gryzaki, bo nie sadze zeby traktowali je jako smakolyki. Stefanek nawet lubil rozgryzac koraliki, ale nie pozwalalam mu na to, bo to szklane. Ale rozbijnik zawsze sie krecil kolo pudelka z koralikowymi projektami. Jednak inteligentne zwierzaki to wyzwanie dla ich opiekunow. Zawsze rozbijniki kochane znajda dorge do osiagniecia swoich celow. Na szczescie nie musze sie zastanawiac co to za jedne, bo po ich ruchach (nawet pozorowanych) mozna sie domyslic o co im chodzi. Bardzo sie ciesze, ze oni mieszkaja z nami. Wracam do zaczetych projektow. Skoncze rysunek, potem wezme czapke I szalik. Konkretne zalozenia robocze. Moze sie uda… A nawet jesli nie dzisiaj, to jutro. Ale nie za dlugo, bo jaki to ma sens tak sie pierniczyc z jednym, gdy inne czekaja nawet na rozpoczecie?

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien dziesiaty listopada

Czwartek…

Poprosilam I dostalam,a le jedno opakowanie tylko. Dobre I to, bo na dwadziescia osiem dni mam spokoj. Oczywiscie dostalam tez zelastwo. Ale tego wazniejszego nie dostalam, bo mam ponoc wystarczajaco duzo. Mam lekkie wyrzuty sumienia, bo zajelam lekarzowi calkiem sporo czasu I sie zrobila calkiem dluga kolejka. Przy nastepnej wizycie przeprosze go za to, bo pewnie musial sie naprzepraszac innych pacjentow. Taki narod juz tu jest, ze staraja sie byc mili, uprzejmi, I w gruncie rzeczy sa. To mile, I wlasnie dlatego mnie troche meczy to, ze nie wlazlam do poczekalni I nie przeprosilam za opoznienie. Moze powinnam to zrobic, a moze nie… A zapytam, bo tylko trzy tygodnie musze czekac do nastepnej wizyty. Dzisiaj moj doktor zaproponowal mi konsultacje ze specjalista, nie jestem przekonana co do koniecznosci, ale pewnie sie myle. Nie jestem lekarzem I zdaje sobie sprawe, ze moj stan nie jest az tak rewelacyjny, jak to obcy moga obserwowac. Wiesz, nawet Tobie nie mowie tych najgorszych rzeczy jakie tkwia w mojej glowie. Wiem, ze ogolny bajzel jest, I nawet gruntowna inwentaryzacja nie pomoze. Jednakze to nie ma nic do rzeczy planowanego dzialania w przyszlosci.

Ladnie zaczyna mi pachniec Satsuma. Wczoraj juz nie zdazylam podpalic komina I zaczelo mi brakowac tego pomaranczowego aromatu. Pomylony co prawda pachnie pieknie (jak na cytrus przystalo), ale to nie to samo. Przypomnialam sobie, ze jakis czas temu obiecalam wziac flaszeczki z olejkami do wyprobowania H. Po co ma kupowac cala buteleczke, skoro niekoniecznie moze jej sie zapach spodobac. Niech sobie sprobuje kilka kropli z moich I wtedy zdecyduje czy chce, czy nie. A moze bedzie chciala pojechac do sklepu. Kto wie. Jutro musze doslownie spiac poslady I byc dla niej mila, bo ostatnio nie bylam w porzadku w stosunku do H. No I nie zasluzyla na to. Wiesz co? Nawet nie zdawalam sobie sprawy, ze znowu nie jestem w formie I robie sie za bardzo wladcza, kaprysna, impertynencka. I to nie w stosunku do obcych, ale do tych, ktorych lubie I ktorzy mnie lubia. Wykorzystuje to, bo wiem, ze nie zmienia na moj temat tak szybko zdania. Ci co wiedza co maja wiedziec, to sa dla mnie za bardzo wyrozumiali. Powinniscie na mnie sie wydrzec I przywolac do porzadku. Chociaz nie wiem czy to by akurat zdalo egzamin. Nie przypominam sobie zeby cos oprocz lekkich wyrzutow sumienia, czy zlosci, zostalo w moim emocjonalnym ego. Pamietam “kazania” mojej Mamy. Potrafila bardzo dlugo wpajac mi swoje slusznosci, a ja przyjmowalam to jakos. Jednym uchem wlecialo, drugim wylecialo, nie potracajac nawet nitki przytrzymujacej narzad sluchu. Nie mowie, ze nic z tego gadania nie zostalo. Caly czas sie kryguje I zadaje sobie pytania w stylu: “Czy to rzeczywiscie jest mi niezbedne?”. Znowu zjechalam na plecy. Lezenie ma swoje dobre strony, ale troche senna jestem.

Ale… Przed wyjsciem K napisal do mnei do mu sie w pracy (na nocy) przytrafilo. Na komunikatorze do mnie pisal:

K: Aaaaaaaaa (Mysle o co chodzi, bo zwykle jakies bzdury, albo cos ciekawego sie wydarzylo.)

K: Pozar w kostnicy (Co on robil w kostnicy?! Przeciez jego miejsce pracy to kanaly, maszynownie, korytarze, sale I inne pomieszczenia powiazane z wentylacja, ogrzewaniem, I tak dalej. Umarli nie potrzebuja ogrzewania, wrecz przeciwnie. Moja wyobraznia zaczela sie rozkrecac, bo calkiem niedawno ogladalam filmy dokumentalne z przeprowadzania sekcji zwlok. Nie mowiac juz o przeczytanych ksiazkach od sztuk balsamowania, przez analizy kryminalistyczne.)

K: Ale falszywy alarm to byl (Typowe. Ciezko uwierzyc, ze ktos dla zabawy I radosci ogolu wlaczyl alarm przecipozarowy w srodku nocy. I jeszcze co mial winowajca zrobic, czekac az sie caly szpital ewakuuje?)

K: Ktos nacisnal przycisk alarmu na scianie (Ktos?! No teraz to juz mnie prawie wzielo na makabryczny smiech. Ze niby ktos z personelu nie mogl znalezc wlacznika swiatla I wzial przycisnal sobie czerwony guzior, uprzednio zbijajac szybke w skrzynce. Pieknie…)

K: W kostnicy (…)

K: Ciekawe kto to byl o tej porze (nie chcialam zachecac go do czytania Miasteczka Salem. Ale sytuacja tragicznie zabawna. Duchy po szpitalu sie snuja I mobilizuja personel I pacjentow. Musztra, cwiczenia, I takie tam. Radosc pelna twarza.)

K: Ale ze mnie engineer szpitalny widzial jak chodzilem I szukalem kluczy to zaraz byla moja wina (Niczego innego bym sie nie spodziewala. K ma swoj urok osobisty, ktory mi sie strasznie podoba, jest w moim typie. A kiedys ktos mu powiedzial (nie ja, bo mi sie on podoba I nie mam takich skojarzen), ze K ma twarz rosyjskiego kryminalisty. K nie jest kryminalista (no ja nic o tym nie wiem). Ale nie zmienia to faktu, ze sie przyznal do parokrotnego wlaczenia alarmu pozarowego, jak bym w kanale. Opowiadal mi, ze w srodku sa takie specjalne zsuwane drzwi na przelomach, ktore podczas pozaru sie zamykaja na reakcje czujnika dymu. No I K pare razy poruszyl taki czujnik. Ale zawsze zglaszal szybciej zeby odwolac straz pozarna zanim przyjechali. A jak nie zdazyl, to ubezpieczenie publiczne pokrywa koszty akcji, wiec wszystko jest w porzadku.)

K: Oczywiscie straz pozarna byla tez

K: I chodzili szukali

K: W plantrumie tez byli

K: Musialem im pokazac co robie I czy nie powoduje to alarmu (Dobrze, ze on nie ma problemu z wyjasnianiem co, jak I gdzie robi. Po tylu latach pracy w branzy kazdy glupi by to potrafil wyjasnic. Ale nie, wyjatki sie zdazaja. Nawet nie bede tu o takich wspominac.)

K: Wkoncu sie okazalo ze to ten przycisk byl (Czyli jednak duchy. Ale skad takowe w szpitalu?)

K: A na koniec sie auto ryska zepsulo

K: I musialem go przywiezc na pace vana (Jednym slowem noc pelna wrazen. Nie zazdroszcze mu, ale jak opowiada osobiscie to zawsze jest weselej.)

zawsze cos sie ciekawego dzieje. Takie uroki pracy na etacie. Tez mialam rozne akcje, gdy pracowalam czy to w sklepie, czy hurtowni. A w posredniaku to dopiero zjazdy bez trzymanki byly. A wysle do pani Zosi kartke ladna, do pani Reni tez. Wiesz, ja dobrze sie z tymi ludzmi bawilam. Nie mowie ze sie nie pracowalo, bo to nieuniknione, ale najlepiej sie pracuje, jak jest zgrany zespol. Wtedy nawet biurko na korytarzu przy kiosku z praca ma swoj urok. Raz kiedys za pomoc w napisaniu CV jedna pani podrzucila dla mnie paczke kawy I czekolade. Kawa poszla do pani Reni, na spolke, a czekolade od razu podzielilismy. A raz kiedys bardzo starszy pan odwiedzil nas doslownie w podskokach. Dobrze, ze pani Renia miala swoj pokoj obok I drzwi miala zawsze otwarte, to wszystko widziala. Szkoda, ze wtedy zdjecia nikt jej nie zrobil. Otoz starszy pan przybyl z bukietem kwiatow I sie oswiadczal. I co ja mialam zrobic? Odmowilam, ale strasznie mi bylo szkoda pana starszego, bo on prawie sie o wlasne stopy zabil, bo ciagle sie o nie potykal. I nie wiem skad mu sie taki pomysl uroil, bo mu pomoglam szukac agencji pracy dla emerytow. Zapragnal pracowac, bo cale zycie pracowal I ciezko mu bylo sie odzwyczaic. Ale dlaczego w ramach wdziecznosci od razu chcial slubowac? I to do mnie. Ja wtedy singlem nie bylam, ale to juz byl prawie koniec tamtego epizodu. Starszych lubie, ale nie starych. Jednak pan emeryt byl bardzo mily. Dobrze, ze z humorem przyjal moja odmowe. A pani Renia miala smiechu co nie miara, I to przez calkiem dlugi czas. Tesknie za nimi, bo jednak fajnie mi sie z nimi pracowalo. Krotko co prawda, ale fajnie. Potem to byly wzloty I upadki, miedzy innymi top dwa tysiace I wspolpraca z nielubiana jaszczura ze szczurzym psykiem. Nie obrazajac szlachetnosci szczurkowych mordek. Ale laska byla podla, wredna I nie do zniesienia. Nie tylko dla mnie. Nikt za nia nie przepadal, nawet jej matka nie chciala z nia w zespole pracowac. A to juz cos znaczy musi.

Z samego rana tez mialam natchnienie I cytrynke zrobilam na szydelku. Obawiam sie, ze tego nie bede w stanie powtorzyc. Czasem mam takie przeblyski geniuszu. Robie cos bez wzoru I jest, I calkiem niezle to to wyglada. A czasem kilkanascie razy probuje I dupcia blada po zimie srogiej nie opalona, nawet nie zarozowiona od mrozu. Jak wrocilam z przychodni to najadlam sie chleba z szynka I skonczylam pomidorka. Tez super wyszedl. Widocznie dzisiaj mialam swoj dzien na drobnice. Sam wiesz, ze ja rzadko jestem ze swoich prac zadowolona. Zawsze mam sobie cos do zarzucenia. Musze ciagle poprawiac, a jak nie, to ogolnie zniechecam sie I nie powtarzam calego projektu, bo wiem, ze zle bedzie wygladac (w moich oczach). Dlatego tak wiele moich prac ma K I moi znajomi. Jak bedzie mi sie chcialo, to kiedys zrobie taki specjalny spis rekodziel do rozdania. Wedlug mnie nie sa rewelacyjne I dlatego nie nadaja sie na sprzedaz.

A po pomidorze wzielam sie za szycie kwiatkow. Juz pora nadeszla na to szycie, bo nie ma sensu dalej odwlekac. Calkiem niezle mi szlo, poki sie nie sciemnilo. Niestety przy swietle lampy nie rozroniam odcieni granatowego, to sobie dalam spokoj I wzielam sie za to pisanie. Zatem to nie bylo tak dawno temu. W sumie to ciemno sie szybko zrobilo, bo juz o piatej musialam lampke wlaczyc.

Troche w poczekalni czytalam. Inna ksiazke, nie Bez litosci czy Norrell’a. Zachcialo mi sie Ksiegi cmentarnej, bo jestem ciekawa czy mam pelna wersje pliku, czy tylko jakis dziwny plik. Widzialam na stronie ksiazkowej, ze sa rozne wersje tej publikacji. Jedne sa w calosci, ktora ma cos kolo trzystu stronic, a sa wydania w czesciach po sto, nawet mniej stron. Chcialabym zeby moja wersja byla ta pelna, a co za tym, nie pozostaje mi nic innego, jak przeczytac calosc. Calkiem niezle idzie, bo historia jest ciekawa. Odrobine naiwna I sprawia wrazenie opowiesci dla dzieci I mlodziezy, ale nie moge dac sie zwiesc pozorom, bo Gaiman potrafi niezle zaskoczyc. Pewnie wlasnie dlatego bardzo lubie jego ksiazki. Te wczesniej wspomniane tez bede czytac. Ale czasem moja ciekawosc jest jak nieposkromione stworzenie. Inna prezencja mojej chaotycznej natury.

Jutro podczas mojej nieobecnosci przyjdzie proszek do brother’a. Moze listonosz sie domysli, ze wroce w polowie dni I zostawi na smietniku, a nie bedzie wciskac do kontenerow. Nie lubie jak wciskaja do srodka, ale moge polozyc na lub miedzy. Nie mam jakos syfu, ale tam sa pajaki. Te osmionozne potwory lubia takie zakamarki, bo tam nie ma wiatru podczas malych huraganow lokalnych. No, zobaczymy jak to bedzie. O, I licze na calkiem przyzwoite pudelko. Bedzie na skomponowanie paczki dla kolezanki, bo juz pora. Jej magazyny juz nadeszly to pora wyslac, a chce dorzucic jej jeden drobiazg na ktory czeka juz od calkiem dlugiego czasu. Musze przyznac, ze sie z tym proszkiem pospieszylam, bo moglam zamowic dzien pozniej I by przyszedl w sobote. No trudno sie mowi. Zawsze tak jest. Jak zamawiam wloczki w piatek, to zawsze przychodza w nastepny piatek. Pomijajac fakt, ze dostawa zawsze jest oznaczona na srode lub czwartek. Nie licze na to, ze bedzie opoznienie prochu, bo sprzedawca wyslal poczta nocna. No nie wazne. I tak musialam juz zakupic. Chce zrobic kopie kolorowanki. Bede pierwszy raz kolorowac od czasow dzieciecych. Nie mowie, ze swoich kresek nie kolroowalam, ale to nie to samo, co wypelniac kolorem normalny rysunek.a bede miala pole do popisu, bo nie znam w ogole szablonow kolorystycznych okladek komiksow. Zatem bede improwizowac po swojemu. Juz to widze oczami wyobrazni, jak mescy bohaterowie beda biegac w turkusowych gatkach, albo rozowych pelerynach. A moze omdlale niewiasty beda odziane w zgnilo zielone koszulki tiulowe? Nie wiem, ale improwizacja jest dobra. Wlasnie dlatego chce robic kopie pustych malowanek.

A wlasnie, dzisiaj spytalam lekarza czy cos sie stanie, jak przestane w ogole brac swoj lek. Odpowiedzial, ze nie spodziewa sie jakichs powaznych objawow, oprocz tych odstawienia leku. To znaczy, ze spadnie poziom serotoniny I bede sie gorzej czuc. W sumie to staram sie nie przejmowac problemami zdrowotnymi. Ciagle robie cos co odwraca moja uwage. Ale jak dlugo tak sie da zyc? Na pewno dluzej niz zwykle. Do wszystkiego mozna sie przyzwyczaic. Czlowiek to jednak zmyslna bestia.

Jestem zla na Anie.

Pokazala mi swoja zaczeta czapke I chce zrobic taka sama, bo bardzo ladnie to wyglada, a bedzie jeszcze lepiej sie prezentowac z moim piorkowym szalikiem, kiedy go wreszcie skoncze. Powiedzialam jej juz, ze dzisiaj nie nadgonie jej postepow, ale stwierdzila, ze nie tylko dogonie, a le I przegonie. Nie jestem tego taka pewna, poniewaz musze sie wczesniej polozyc. Z rana zlapac autobus do miasta. Ponoc jutro ma przyjsc jedna kllientka po czarne kloszardki. Ehh… Zapomnialam, ze mialam jakies dorobic, bo ostatnio moje sie troche sprzedaly. I to tak otwarcie, bezpruderyjne dziergadelka. Trzeba miec jedna odwage na takie dzialania. Co nie zmienia faktu, ze zaczne czapke sobie robic. Ale jak skoncze pisac, bo nie lubie tego tu przerywac tylko dlatego, ze mam widzi mi sie.

Nie, nie jestem na nia zla. Wspiera mnie I mobilizuje do dzialania. Troche to trudne, bo ja I tak nie potrafie siedziec bezczynnie. Zawsze cos sie musi dziac. Chociaz nie mam za bardzo checi na granie. Probowalam dzisiaj znalezc sekcje z ustawieniami klawiatury, ale cos chyba za oporna jestem na taka technologie. K bedzie musial zajrzec I mi przestawic. On sie zna na wszystkim, a jak nie, to poszuka informacji. Ma wiecej sprytu do urzadzen zelektryfikowanych niz ja.

No cudnie pachnie mi pomarancza wokol. Bardzo brakowalo mi tego aromatu. Przez bardzo dlugi czas nie moglam odpowiedniego sklepu znalezc, wiec I jakies zwykle olejki palilam, ale to nie to samo. Ten oryginalny jednak jest najlepszy.

Zaraz sie wezme za szykowanie poszewki na poduszke od Ani (bedzie jutro hit sezonu przedswiatecznego). Szalik skosny, ktorego zapomnialam sfotografowac. Piornik I dlugopis (no I olejki) dla H. Czesc drobnicy I krople co je wczoraj robilam, dla N. O, I koniecznie musze naladowac atramentem jedno pioro dla H, bo obiecalam przyniesc. Postanowilam, ze banana nie podaruje. Za dlugo na niego czekalam zeby go teraz sprezentowac. No I jest zabawny. To silikonowy piornik w ksztalcie banana. Tandetnie zrobiony, szwy wylaza, ale sam pomysl jest niesamowicie smieszny. No bawi mnie ten przedmiot, to go sobie zostawie. K sie smial, ze taki banan, to trzeba koniecznie od razu sprobowac. I prawie go ugryzl. Zarty zartami, ale akos mnie to nie bawilo.

Dzisiaj zauwazylam, ze doktor mial inne pioro niz ostatnio. Powiedzial, ze znalazl. Ja lubie ludzi, ktorzy uzywaja wiecznych pior. To wymaga pewnej delikatnosci w obejsciu z nimi. A co za tym idzie, rowniez z otoczeniem. Moze wlasnie w ten sposob jakos ja probuje zrekompensowac swoje braki w delikatnosci, subtelnosci? Mam trudnosci w byciu subtelna. Jak mam cos do powiedzenia, to mowie, a potem dopiero sie zastanawiam czy tak sie godzi czy nie. A moze kogos obrazilam, urazilam, czy nie. I albo musze przepraszac, albo juz mi nie zalezy. Stalo sie, I sie nie odstanie. Uraza pozostaje. I wlasnie dlatego ci, ktorzy mnie troche znaja, sa dla mnie bardzo wyrozumiali. Wiedza, ze ja jestem czasem trudnym czlowiekiem. Nie lubie siebie. Ale nie bede sie na sile zmieniac zeby tylko sie przypasowac do norm wytyczanych przez otoczenie. Oczywiscie staram sie byc mila, uprzejma, grzeczna, ale calowac dup nie mam zamiaru tylko dlatego, ze tak robia inni.

Postanowilam, ze jutro podaruje H. szydelkowa pomaranczke. Bardzo podobna do tej jaka podarowalam L w zeszly piatek. Obie je bardzo lubie I nie chce zeby jedna czy druga czula sie pomijana, czy ignorowana, nawet jesli to tylko ja.

Nie moge zapomniec podlaczyc wszystkie andki do ladowania. Kiedys sie zaskoczylam informacja, ze nawet kobold stoi na andku. No coz… A swiat staje na glowie. No moze bardziej ludzie niz swiat. Kiedys Mama mi czesto mowila, ze swiat jest piekny, tylko ludzie podli. Wlasnie dlatego preferuje zwierzaki. Te przynajmniej jak ugryza to nie pyskuja.

Wlasnie sie woda wygotowala w kominku. Zapach poszedl takiej karmelizowanej, podpieczonej pomaranczyc. Taki bardziej intensywny, slodki, skorkowy aromat. Podlalam woda I zaraz sie troche uspokoi. Satsuma mi pasuje, chociaz wole cytryne. Ale z drugiej strony ta cytryna z zielona herbata nie jest tym czego ja pragne. Lubie ten olejek, ale nie tak bardzo jak ten madarynowy. Mam zbunkrowane jeszcze olejki do mydel, ale te sie nie nadaja do kominow. To uzyje do czegos innego, zeby sie pachnily. Moze pokropie zielsko I bedzie sobie radosnie parowac sila natury, bo przeciez nie wodospadu. Tu w okolicy nie widzialam jakichs imponujacych spadkow wody. Na lokalnej rzeczce sa delikatne spietrzenia. Tam czasem mozna zauwazyc lososie jak pod prad napieraja. Raz mi sie udalo. Ale to tu normalne. Myszolowy, sokoly, mewy, bazanty, borsuki, lisy, rogacze. Tak fauna tu jest powszechnie rozprzestrzeniona. I musze wspomniec o krolikach, zajacach. Te czesto przysiadaja na skraju drog (pewnie z najdzieja, ze uda im sie przebiec na druga strone). Kierowcy sie zatrzymuja. Pieszych tez zdarza im sie przepuszczac, zeby nie bylo. Nigdy nie zapomne, jak przez Niemcy jechalismy I w srodku nocy przed maska nam kot wyskoczyl. Doslownie skalal po maskach jadacych pojazdow. Az dziw, ze nic go nie walnelo I nie zabilo. Zwolnilismy I ten kot poboczem biegl. A to byla autostrada. Wyobraz to sobie. Samochody jadace z niemala predkoscia I tu nagle cos przelatuje przed maska w podskokach I leci dalej, a potem radosnie podskakuje poboczem. Nie da sie tego podciagnac pod zbiorowa paranoje, bo oboje przeciez nie spallismy I halucynacji nie moglismy miec. Ja zwykle w dzien odsypialam nocne czuwanie. Nie moge odmowic podziwu dla calkiem zrecznych umiejetnosci prowadzenia K. Skoro od dosyc dawna jezdzi samochodami, to ma calkiem konkretne doswiadczenia. Ale koneic juz slodzenia. Komputer trza podladowac, bo dzisiaj chcemy poplotkowac z A. moze sie uda. No I chce czapke jednak zaczac, skoro po ciemku nie da sie szyc koralikow, ktorych nie rozrozniam. Wiem, ze malo kto zauwazy drobne pomylki, ale ja je bede widziala, a to wystarczy zeby popsuc mi nastroj.

No I chce zamienic jeszcze kilka slow z K, zanim pojdzie do pracy. Znowu na noc. I znowu ten sam szpital. Moze dzisiaj obedzie sie bez dodatkowych wrazen. Chociaz czasem to jest lepiej, jak sa jakies przygody.

Czasami sie zastanawiam co bedzie sie dzialo nastepnego dnia. A coraz czesciej nie chce tego wiedziec. Ponoc jak sie o czyms mysli wystarczajaco mocno, to temat rozmyslan sie moze nawet przysnic. A w moim przypadku to raczej koszmarki beda niz calkiem niewinne sny. Nie mowie, ze mam jakies schizy czy sny prorocze, ale jak mysle o markecie to zwykle miejsce sie pojawia w moich rppjeniach. A zdarza sie, ze calkiem niewinny rybik w lazience przeistacza sie w cala mase robactwa wypelzajacego z ciemnosci, gdy mi sie sni, ze sie wybudzilam z inengo koszmaru. No I okazuje sie, ze to byl tylko sen I dalej probuje sie wybudzic, I tak kilka razy. A jak juz mi sie uda, to taka zmordowana jestem, ze juz mi sie nie chce nawet spac. Wtedy moge siedziec do rana. Zeby bylo zabawniej, to nie jestem zmeczona, ani wyczerpana, tylko widze te szkaradne obrazy ciagle przewijajace mi sie przed oczami. To prawie jak sen na jawie, ale ja wiem, ze nie snie. Takie durne przenikanie sie rzeczywistosci. Czy to jakis niezbadany objaw szalenstwa? Pewnie tak, ale calkiem nie niebezpiecznego. No, komputer chce jesc. Niepotrzebnie wspomnialam o tych majakach, teraz bede moze o tym myslec, a moze nie. Nie wiem jeszcze co mi zostanie w swiadomosci, czy podswiadomosci. Tego nigdy sie nie da przewidziec...

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien dziewiaty listopada

Bola mnie dlonie. Chyba bede miala siniaki po wewnetrznych stronach. Pewnie ciekaw jestes od czego? Od modeliny. Gniotlam to cholerstwo ile wlezie, I wygniotlam. Nawet palce mnie bola. Wszystko dlatego, ze dzisiaj listonosz przyniosl zamowiona niebieska na te nieszczesne krople deszczu dla N. Postanowilam od razu zrobic zeby nie odkladac na pozniej (na jutro, bo tak sobie zaplanowalam). Zmienilam zdanie, bo pewnie jutro mi sie nie bedzie chcialo calkowicie.

Przed chwila pralam piora. Pomyslalam, ze moze te fioletowawe I czerwonawe odcienie mojej skory, to sa barwniki modelinowe, ale chyba jednak nie. Zawsze piore piora, gdy sie zabawiam z czyms mocno koloryzujacym. Tak mialam jak farbowalam welne, tez dziadostwo nie chcialo z samym mydlem zejsc. Bylo na tyle oporne, ze nawet nie zeszlo przy zmywaniu garow, zatem trzeba siegnac po cos mocniejszego – szampon. Przy tym srodku to nawet farba z farbowania pior schodzi rewelacyjnie. A podejrzewam, ze z samego rana by mi sie tez nie chcialo prac tego balaganu co mam na glowie.

Otoz… Guziki I krople sie upiekly. Mam nadzieje, ze beda ok. Nawet przy mojej starej modelinie co zmaltretowala moje dlonie, oczekuje efektu pozadanego, czyli sztywnosci kamiennej. Bardzo bym nie chciala zeby te moje guziorki sie rozsypaly. Poniekad piekny fiolet, to I szkoda. Nachodzi mnie chec na szycie kwiatkow. Przyniose sobie obie miseczki z koralikami I wezme sie. Moze uda mi sie bezproblemowo zaczac projekt zaraz po powrocie od lekarza. Musze tez pamietac zeby przelac troche pieniedzy (przydadza sie pod koniec miesiaca). Nie rozumiem czemu slowo malwersacje finansowe sa odbierane przez wiekszosc jako cos zlego, negatywnego. Slowo to oznacza przede wszystkich ruchy srodkow miedzy kontami, a nie od razu jakies machloje, oszustwa, czy inne kanty. Nie wazne…

Podczas wygniatania tkanek miekkich I glinki polimerowej, skonczylam czytac o domie pani Peregrine. Calkiem niezla ksiazka, szybko sie czyta, lekka, chociaz zdarzaja sie autorowi podtkniecia. Nawet najlepszym sie trafiaja jakies czkawki. Mam wrazenie, ze historia zostala na sile przerwana zeby moc rzucic na tasme druga czesc, a calkiem niedawno trzecia. Nie interesowalam sie ta pozycja az tak wnikliwie zeby doszlo do mnie, ze to seria, trylogia, czy inny nowomodny wynalazek. Gdzies chyba mam druga czesc tej serii. Ale nie jestem pewna czy rzeczywiscie pragne sie z nia zapoznac. Chcialam druga czescia serii o badaczu potworow sie zapomnac, I to zrobilam. Pierwsza czescia byl rzeczony Badacz potworow, druga Klatwa Wendigo. Bardziej podobala mi sie pierwsza czesc, chociaz druga nie byla wcale gorsza. Sa jeszcze kolejne, ale ich nie posiadam na chwile obecna. Wlasnie sobie przypomnialam, ze mam dwie calkiem niezle ksiazki do przeczytania. Musze rzucic okiem na czytnik. I doslownie teraz zdalam sobie sprawe, ze wczoraj mialam jakies plany na dzisiaj, zeby o nich pamietac, ale nie pamietam co to mialo by byc.

Po raz kolejny sprulam rudzielca. Tym razem zaczelam podwojnym ryzem, I poki co, to wyglada calkiem niezle. Krzywo troche, ale juz stracilam rachube czy to przez przeszmacony kawalek wloczki, czy urko tejze. Bywa, porobie dalej. Mozliwe, ze jutro dorobie tych kropli, bo polowe materialu zuzylam na te biezace. Jak jutro wroce, to sprawdze czy piekac zgodnie z zaleceniami, wyszlo co mialo wyjsc. Za pozno zeby dopiekac, bo tego sie nie robi. Pamietam czas gdy zaczelam sie bawic w wypiekanie glinki. Z pracy przynioslam podarowana jedna plytke ceramiczna. Rog ma uszczerbiony, ale kierownik dzialu kafelkowego powiedzial, ze moge wziac, bo uszkodzona. A za specjalistyczna plytke ceramiczna (jakos o polowe mniejsza) zaplacilabym calkiem sporo, bo niby przeznaczona wlasnie do pracy I wypiekania takich pierdoletek. Jakos pare razy na takich rekomendowanych, zalecanych narzedziach sie przejechalam. Kiedys prawie sie wpakowalam w calkiem drogie cazki do pracy z drutami. Nastepnego dnia poszlam do sklepiku z narzadami w miescie I porownalam ceny. Odrobine toporniejsze narzedzia zakupilam za prawie jedna piata ceny internetowej. Mozna? Mozna. Nie mowie, ze oryginalne materialy I narzady sa zle. Jak trzeba to zaopatruje sie w original. Jak na przyklad pergamin, dziurkacz, glowki I mate do zabawy z tym specyficznym papierem. Przynzjae, ze drozsze koraliki tez lepiej wygladaja niz najtansze chinskie, czy czeskie szkielka. Co jakosc to jakosc. Do nauki taniotki moga byc.

Powiedz mi, czy ja bede sie zle czula po tej kostce czekolady? Nie wiem, ale wiem, ze na pusty zoladek zelaza sie nie bierze, bo wtedy dopiero troche pobolewaja wnetrznosci. Jutro, byle do jutra.

Kiedy smieciarka przyjechala, zaczynalam mala pomaranczke robic. Poprzednia podarowalam L. Nie w zamian za ksiazke I myszke, ktore od niej dostalam, ale tak ogolnie, bo mam gest. Lubie L. Chce machnac kilka owockow do powieszenia na choince. Wzielam sie za te kulke wlasnie przy oknie, zeby widziec czy wezma te moje smieci czy nie. Dwa tygodnie temu nie wzieli. Zdenerwowalam sie troche. Ale wiesz co sie moglo stac? Sasiad zaparkowal na rogu chodnika I smieciarze nie zauwazyli mojego kontenera. Nie ma co sie denerwowac, ale ja impulsywna czasem jestem. Teraz klebek sie wala tuz obok I na rowni z sowka spoglada na mnie z wyrzutem,z e sie opierniczam I zajmuje bzdurami. Zaraz mnie chyba kompek zawola o jedzonko, bo cos slabosc go ogarniac zaczyna. Chyba nakremuje grabie…

dzisiaj chlopcy spia caly dzien. Stawiam, ze to przez pogode, bo w nocy wialo, lalo I ogolnie tak glosno bylo. Od rana troche padalo, ale ogolnie to huraganik maly przeszedl. Przed chwila skonczyla sie ulewa (kolejna). Aura jak to ona – kaprysna jest. Ludzie tez, I jakos nikt na nich nie narzeka (nie mowie o glupocie).

Nareszcie przynioslam swieczki zeby odpalic kominek, z mysla wlasnie o satsumie. A zapale, niech sie produkuje do polnocy. Potem bedzie calkiem przyjemny zapach dopalajacego sie knota. Nie lubie bawic sie ogniem, ale czasem lubie popatrzec na plomienie. Tak samo jak na duza wode, czy chmury. Cos w tym musi byc. Nieprzewidywalnosc ruchow w przewidywalnosci kontrolowanego zachowania sie zywiolu w ograniczonej przestrzeni. Wielka woda widziala z brzegu, plomien swieczki osloniety barykada kominka, niebo – obramowane oknem. To raczej namiastki kontroli, bo znad wody moge zawsze odejsc, kominek zagasic, a okno zaslonic.

Znalazlam dzisiaj moj pierscionek z cladagh (chyba dobrze napisalam). Calkiem niedawno o nim myslalam. Taki drobny symbol, ale znowu zaczelam sie obnosic ze swoimi swiecidelkami. Musze zapytac K czym ostatnio potraktowal moje blyskotki, ze srebro doprowadzil do lsnienia. Chyba mam Lsnienie, Kinga. Moze warto rzucic okiem. Teraz czytam Bez litosci Zambocha. Kiedys zaczelam, to nie warto do miesca dazyc. Co prawda wiekszosc pamietam, ale nie szkodzi sobie odswiezyc wczesniejszych akcji. Podoba mi sie poczucie humoru autora. Nie mam bladego pojecia czemu odlozylam te ksiazke, ale bylo to calkiem dawno temu. Ale juz widze, ze skutecznie zaczynam tworzyc nowy jezyk. Czasami mi sie to przytrafia. Pragne Cie poinformowac, ze to w mojej rodzinie normalne. Taka ukryta umiejetnosc kontrolowanego modyfikowania istniejacego slownictwa. Od Dziadka sie nauczylam. To nie tak, ze uzywam komonizmow slangowych, bo tych nawet nie rozumiem. Wszystkie te skroty… Ja rozumiem stenografowanie, ale bez przesady. Wiekszosc tych pseudointelektualistow wygadanych nie wie nawet co to stenografia.

Zawsze mnie zastanawialo dlaczego lekarze pisza tak niewyraznie, skoro moga stosowac wszelkiego rodzaju skroty (w tym rowniez te myslowe). Moze tacy specjalisci nie posiadaja zdolnosci wykraczania poza ramy okresleniowe slownictwa. Przyznaje, ze czesto na zajeciach wykladowcy, I inni prowadzacy, spinali sie zeby przekazac nam jak najwiecej wiadomosci, I wowcas trzeba bylo notowac bardzo szybko. A pamietaj, ze to byly czasy odrecznego pisania, a nie nagrywania przebiegu zajec. Tak, wtedy trzeba bylo umiec w miare szybko pisac. A jak nie, to zawsze sie przydawaly kolezanki co byly sklonne pozyczyc swoje notatki. To byly inne czasy. Teraz sie recznie nie pisze, jesli nie chodzi o podpisywanie papierow, czy bardzo krotkie notatki. W takim razie ja nie wiem po co inwestuje w wieczne piora. Bo je uwielbiam, dzieki takim specjalnym piorom potrafie pisac I czytac. Ha! Calkiem przyzwoite since mi wychodza na dloniach. Ciekawe zjawisko. Zeby nie bylo, to mam jeszcze calkiem spory kawal starej modeliny. Bedzie sie dzialo I gniotlo. Ale juz nie teraz.

Nie, nie czuje sie tragicznie po wspomnianej kostce czekolady. Dobra byla, gorzka, ponoc siedemdziesiat procent. Czy ja odlozylam skalpelek na miejsce po krojeniu porcji glinki? Tak, raczej odlozylam, bo za nim poszla igla do maskotek. W koncu ja znalazlam, bo jakis czas temu sie zawieruszyla.

Wlasnie ktos do mnie napisal na wisielcu. Nie mam ochoty sprawdzac. Teraz mi wygodnie w pozycji polezacej. Dalej nagrzewam plecy. Dzisiaj obiad jadlam bez soli,a nerki dalej mnie bola. Zwykle starczy nie uzywac soli, I jest w porzadku. Ale teraz chyba idzie o cos innego. Poeksperymentuje przez najblizszych kilka dni. W koncu na tym polega nasz zywot. Ciagle probwanie tego co jest dobre, a co niezbyt.

Zastanawiajace jest dla mnie zagadnienie uzywania slowa eksploracja w roznych wariantach. Osoba grajaca na antenie w jakas gre idzie sobie poeksplorowac I tak dalej. Ja lubie zwiedzac w grach, a nie eksplorowac, a to przeciez znaczy to samo. Czy to nowa moda jest? Kiedys byly popularne makaronizmy I inne zmiany jezykowe. Teraz na topie sa hybrydy anglo I polskojezyczne. Niektore calkiem fajnie wygladaja, ale generalnie to nienaturalne. Nie mam najmniejszego zamairu tu pietnowac czegokolwiek, bo sama nie jestem bez winy. Ale chodzi mi o takie popadanie ze skrajnosci w skrajnosc. Braki w wyslawianiu sie w jezyku ojczystym, czesto zastepujemu obcjojezycznymi wstawkami. Prawda jest taka, ze jednak proces czytania ma dobry wplyw na wzbogacanie slownictwa. Pal szesc ortografie I gramatyke, bo te sa najczesciej pomijane nawet przez wytrawnych korektow, redaktorow, I tym podobnych, ale slownik powinien byc rozwijany. Nie zapomne Choru zapomnianych glosow, autor wrzucil tam sporo skomplikowanych slow, nieznanych szaremu zjadaczowi chleba. Nie po to siegamy po beletrystyke, zeby na pooredziu miec armie slownikow, leksykonow, encyklopedii. Czlowiek uczy sie przez zabawe, wiec I ksiazki powinny byc odpowiednie do nastawienia czytelnika. No I wlasnie sformulowala mi sie calkiem skladna teoria. Na szczescie nie mam obsesji na punkcie spiskow, ufo czy innych bulwersujacych spoleczenstwa materii. Calkiem ineteresujaca byla ksiazka o historii penisa. To jedna z takich serii opracowan prawie naukowych. Mam inna pozycje wlasnie z owych wydan o historii gowna. Chyba tez odkurze. Ostatnio oprocz pisania, mam sporo checi na czytanie. Nie pochlaniam jednej za druga, ale nie powiem zebym sie opierniczala I meczyla nad jedna nie wiadomo jak dlugo.

Jest listopad, I przy okazji sie okazalo, ze sporo ludzi (jak nie wiekszosc) zaczela na potege uzupelniac swoje rankingi roznego rodzaju. Na poczatku roku sobie wyznaczylam szacowana ilosc ksiazek do przeczytania – dwadziescia szesc. Jedna ksiazka na dwa tygodnie. Czasem nawet jednej na miesiac nie przetrawie, ale to chyba normalni ludzie tak maja. Udalo mi sie z czasem pobic wlasny rekord I mam iles tam juz. Czasem spojrze na swoje osiagneicia, ale nie robia na mnie jakiegos wrazenia. No dobrze, pobilam siebie sama, I co z tego? Nic. Wlasnie takie wrazenie robia na mnie podobne wyzwania. Postanowienie noworoczne, ze w ciagu roku przeczytam piecdziesiat dwie ksiazki, albo rzuce palenie, albo schudne? Jasne, juz to widze. Palic przestane, kiedy przyjdzie na to czas. Teraz chudne, bo mam takie durne leki przy ktorych sie traci wage (jeden z efektow ubocznych). I pozostaje to nieszczesne czytanie. Sporo ludzi uzywa jakichs witryn internetowych zeby sledzic wlasne postepy. I o tym chce powiedziec, ze przez ostatni tydzien sporo ludzi wprowadzilo do rejestru sporo tytulow. Ja odnotowuje w miare na biezaco, I jest w orzadku. Ale nie lubie takiej podrobionej rywalizacji. Jeden znajomy sprawdzil moja liste tytulow, rankingi I moje oceny… Po czym sam wrzucil prawie podwojna liczbe ksiazek. Nie watpie, ze on potrafi tyle wchlonac slowa drukowanego, ale jakos nie chce mi sie wierzyc, ze to wszystko pamieta. Czytalam kilka wymienionych przez niego lektur I byly calkiem niezle. Ale generalnie to nie moja nozka literacka.

I zjechalam prawie do pozycji lezacej. I pupcia mnie zaczyna troche pobolewac. No, juz sie poprawilam.

Pomaranczka wzywa. Ceramika lazienkowa rowniez. A wlasnie, dzisiaj rowniez pioro nie przyszlo, ale sprzedawca odpisal na mojego maila z prosba zebym poczekala jeszcze tydzien. Zaproponowali zwrot pieniedzy lub wyslanie drugiego piora. Chyba wspomnialam, ze juz mi tak na nim nie zalezy, wiec decyzje pozostawie sprzedajacemu w razie czego. I do rozpracowywania owocow cytrusowych, wyciagne sobie ktores chlopca. Moze sie uciesza. Ale ciezko bedzie, bo znowu sie zbunkrowali w gornym hamaczku. Zatem bedzie mroz w nocy. Michalek dalej sie puszy. Prawie oczek nie widac. Ale za to pocieszny widok jest. Futrzasta kuleczka taka niezbyt mala, ale tez nie za wielka. Pawelek to ma roznie, ale nie sie wlochaci. Ten woli sie przytulac, ale tylko kiedy ma na to wyrazna ochote. Uwielbiam ich obserwowac.

Dzisiaj nie bede grac w L2, nie chce mi sie. Jeszcze nie szukalam opcji zmiany obslugi klawiatury z funkcyjnej na zwykla. Tez mi sie nie chce.

Troche zmeczylo mnie to dzisiejsze wygniatanie. Oby efekt koncowy byl tego wart. Kiedys jeszcze lakierowalam te specyficzne wypieki. Nie wiem czy teraz jest taka potrzeba. Najwyzej zakupie za grosze klej z brokatem I zastosuje jako wykonczenie. Tak sobie myslalam, ze moze mialoby sens podkrochmalenie moich gwiazdek I choinek. Nie wiem tylko czy ma to sens, bo ogolnie w ktym kraju tubylcow panuje wilgoc. Chociaz z drugiej strony ponoc masa solna wytrzymuje, a ta nie lubi przeciez mokrosci. W zeszlym roku gwiazdki usztywnialam na cukier. Ale musze przyznac, ze nie podobalo mi sie to co wyszlo. Cholerstwo zrobilo sie zolte, moze nie jak zonkil, ale wystarczajaco zeby zniechecic. Krochmal bylby najodpowiedniejszy, ale nie chce marnowac skrobii, bo nie wiem gdzie tutaj moge dostac, a nie lubie uzywac skrobii kukurydzianej. Chyba mam ochote na nozki w galarecie. Jutro po przychodni wdepne do wsiowego po chleb I salatke ziemniaczana, bo dobra maja I ladne pudelko. A ladnych pudelek nigdy za wiele. Bedzie na srubki. Juz sie przyjelo to okreslenie. Rownie dobrze moze byc na koraliki, igly, cokolwiek prawie sypkiego.

Chyba sie wczesniej poloze I porobie cos konkretniejszego. Albo poczytam tylko. Nie jestem pewna na co dokladnie mam ochote. Widze co mam do zrobienia, ale juz zaczynam szukac ciekawszych zajec. Takich ciekawszych I bardziej wazniejszych. To jak z prasowaniem, sprzataniem, zmywaniem, wszystkimi czynnosciami, ktorych raczej nie uwielbiamy wykonywac. Nie mam z tym problemow, skoro cos trzeba zrobic, to trzeba. Nikt za mnie tego raczej nie zrobi. Tak teraz powoli zaczynaja mnie przesladowac te pierdolety na marketowa choinke. Niby je robie, a nie widze zadnych postepow. Wiecej tego powinnam juz miec. Nie nastawiam sie na to, ze N zrobi wiecej ode mnie. Swoja robote juz wykonala na drzewko koscielnego kolka druciarskiego. Troche jestem zla na tych ludzi co sie zdeklarowali I zmienili zdanie. Zrobie swoje. Przynajmniej nie bede taka jak oni I jak powiedzialam, to wykonam. Znowu zaczynam marudzic I uzalac sie nad soba. Jednak nie za dobrze po tej czekoladzie mi sie robi. Do zelaza to moze bede konsumowac herbatnika, ale po tym tez nie za pozytywnie jest. Juz nie wiem co mam jesc zeby nie cierpiec. A moze to ten drugi lek? Chociaz nie ma problemow gastrycznych na liscie efektow ubocznych. A zapytam jutro.

Jestem zmeczona. Niby nic takiego nie robilam, a sie narobilam. I zjadlam ostatniego pomylonego. Szkoda, bo oboje bardzo lubimy ten owoc. Jak bedzie w sklepie, to znowu zakupimy wiecej.

Dzisiaj cos ludzie ze mna nie chca gadac. Nie mialam internetu I pies z kulawa noga smsa nie wyslal. To samo na komunikatorach. Wlasnie w takich momentach widze, jak bardzo jestem komukolwiek potrzebna. Myslalam, ze wywolujac lawine mysli, odworce swoja uwage od stanu zwiekszonego smutku, ale mi sie nie udalo. Nie mam za dobrego samopoczucia. Bywalo co prawda gorzej, ale to co jest teraz, nie jest dobre. Jednak zapewne sie poloze wczesniej. Popatrze na filmiki I takie tam. Ogrzeje sie pod koldra. Moze uda mi sie zasnac. Zrobie sobie jutro przyjemnosc I zakupie porcje salatki wzmiankowanej wczesniej. Kupie chleb I wedline. I moze ziemniaki mrozone juz pokrojone. Taka sama cena I waga co surowe, to po co mam sie wysilac z robota, ktora maszyny za mnie wykonaly hurtowo. Moze zaraz chlopcy dadza sie wyciagnac z klatki, to sie pobawimy na koldrze. Oni lubia szczegolnie wlazic do poszewki. Chociaz najczesciej sobie wyjscie wygryzaja, bo im wygodniej, niz poszukiwac drogi powrotnej. A ja nawet nie potrafie sie na nich zloscic. Sa za kochani I wybaczam im kazde przewinienie. A moja wina, ze swoich kabli nie schowalam tylko zostawilam dla nich do zabawy. Tak, to zdecydowanie milosc.

I tym pozytywnym akcentem skoncze sie wywnetrzniac. Musze wykorzystac szanse poki Pawelek jest w dolnym hamaczku…

Do jutra moj przyjacielu…

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien osmy listopada

Musze znalezc gdzie sie zmienia obsluge klawiatury z funkcyjnej na normalna. Potrzebuje to do gry, bo sie dziewnie gra klikajac na umiejetnosci,a nie z klawiatury. Wole uzywac skill’i z klawiatury, a poruszac sie z myszki. Kiedys pewnie wpadne na te ustawienia calkiem przypadkiem (jak zwykle z reszta). Pogralam dzisiaj troche, raz zginelam, I jest w porzadku. Leje na dworze… Pitch black panuje (jak to jesienia bywa)… Zimno (bo logicznie skoro pada, to musi tez byc chlodniej). Zaczelam wczoraj robic rudzielca, ktorego sprulam radosnie. I jakos chwile temu po raz kolejny go sprulam. Ale juz mi sie wizja wyklarowala. I dobrze, bo znowu mam sterte sprutej wloczki kolo siebie I musze to wyrobic.

Pamietam, ze szum morza, wody czasem wplywa pozytywnie na mozg. Powinno sie chciec spac, albo sikac. Zalezy czy sie slucha, czy sie widzi zjawisko. Mnie irytuje. Nie moge powiedziec, ze traumatycznie na mnie wplynely wydarzenia lata dziewiecdziesiatego siodmego, bo owe wakacje spedzilam u babci. Ale sam fakt, ze woda plynie, szumi, nie da sie jej kontrolowac, nie jest kojaca. Tym bardziej, ze nie umiem plywac. Pare osob probowalo mnie uczyc, ale ja oporna jestem, nieufna bardziej. Kiedys chcialam umiec plywac… Juz nie chce. Przestalo mi zalezec. Wiem, ze nie zasne. No coz..

Pioro dzisiaj nie przyszlo, zatem napisalam do sprzedajacego maila. Zobaczymy czy odpowie, jak nie, to bede kierowac sprawe do centrum rozwiazywania problemow. Ja wiem, ze to nie jest jakas wielka kwota, ale wystarczajaca zeby dostac zwrot pieniedzy. Gdyby bylo minimum, to bym odzalowala. Czasem mam gest charytatywny. Ale nie tym razem. Czekam za dlugo, I w miedzyczasie zdazylam zakupic inne piorka, z ktorych rowniez jestem zadowolona. Przy okazji, zastanawialam sie nad nowym (kolejnym) atramentem. Ale skonczylo sie na zamowieniu proszku do drukarki. To troche wazne, a jakos wczesniej mi sie nie chcialo, bo zawsze jakies wazniejsze wydatki mialam. Najwyzej zestaw ksiazek kupie kiedys indziej. Moze nie przegapie oferty. Ten proch zakupilam z mysla o kopiowaniu kolorowanek. Nie lubie bazgrolic po ksiazkach, a te wlasnie mam w formie ksiazkowej. Zatem zrobie kopie I sobie pokoloruje luzaka. Podobnie gdy rysuje to podkladam pod spod jedna kartke, zeby za mocno nie przebijalo. Juz nie raz zauwazylam takie chamskie kropy przebite, szczegolnie na zlaczeniu kilku kresek.

Teraz w tle leci jakis game play, w wykonaniu kolesia co robi srednie vlogi. I tak rzucam okiem na to co on robi, I rzucam, ale raczej galka mi nie wypadnie. Ten filmik tez taki sredni jest. Ostatnio jakosciowo chlop daje ciala. Chociaz nie powiem zeby do ponetnych nalezal. Ot, chlop jak chlop, jego sprawa.

Swetrem grzeje plecy. Jednak jestem czasem genialna. Brak rekawow mi nie przeszkadza, nawet pomaga, bo w trakcie pracy nad projektem, nie walaja mi sie I nie przeszkadzaja. Szeroki I dlugi bezrekawnik, nie rozpinany, w kolorze lososia lekko podwedzonego. Odrobine mnie podgryza, ale wybaczam, bo calkiem niezle trzyma cieplo. A teraz potrzebuje sie lepiej poczuc w rejonach plecow, nerek, slupika. Zjadla pieczonego ziemniaka I moje flaki nie za dobrze sie czuja. Moze za duzo proszkow lykam, albo za dlugo biore zelazo. Wszystko pod kontrola lekarza. E tam, to pewnie wszystko przez pogode. Jesienne przesilenie.

Dzisiaj czytalam troche o domu dla osobliwych ludzi. Im glebiej w historie, tym bardziej utwierdzam sie w slusznosci wczesniejszych stwierdzen. Ksiazke ciekawa, niezle sie czyta, latwa w odbiorze, ale obaiam sie, ze bardziej dla mlodziezy. Powiedzialam co wiedzialam, bo sama czytam ksiazki dla dzieci. Pamietam za gowniarza, pochlonelam Alicje w krainie czarow. Poszlo mi to tak szybko, ze zapomnialam o co w tym szlo. Chyba mam na koboldzie wersje anglojezyczna. Na szczescie za granica klasyka jest za darmo. Tylko, ze nie zawsze mi sie chce wracac do klasyki. Problem w tym, ze mam problemy z przyswojeniem Quo vadis, czy W pustyni I w paszczy, albo to wiekopomne dzielo Pan Tadeusz. Nie umiem tego nawet czytac. Krzyzakow to w ogole nie moglam pojac… Moja ulubiona polonistka zawsze byla dla mnie bardzo wyrozumiala, gdy widziala, ze nie jestem w stanie tego czytac. Czytalam inne ksiazki. Juz wspominalam, ze ja mialam w zwyczaju czytac sporo. Mysle, ze nie tylko chodzi o ilosc, ale I jakosc lektur. Kiedy czytamy duzo gownianych ksiazek, to zostaje nam w glowach co zostaje. Ale co w takim razie jest wartosciowa ksiazka? Moralitet, podrecznik? Wychodze z zalozenia, ze kazda publikacja cos zawiera. To jak szukanie dobrych momentow w calym dniu, zeby poczuc sie lepiej. Jakis czas temu, na sile szukalam jakiegokolwiek chociaz srednio dobrego momentu w Upiorach Czanobyla. Niestety… Zwykla historyjka niespelnionej jakiejs ambicji osoby spelniajacej sie w jakis sposob w telewizji. A ze to zakwalifikowano do literatury faktu, to chyba tylko przez wzglad zawartych fotokopii dokumentacji z czasu wybuchu w elektrowni jadrowej. Sporo ogladalam na ten temat roznych dokumentalnych filmow, kilka artykulow czytalam, jakas ksiazka nie raz sie przewinela przez moje rece. Ja nawet pisalam prace na geografie w szkole o Czarnobylu. Zatem temat troche mnie interesuje. Odnosze wrazenie, ze teraz juz chodzi o pisanie historii na nowo. Niby nowe dokumenty sa ujawniane, cos tam wiecej odslaniaja, opowiadaja, przekonuja. Ale w gruncie rzeczy nic nie ulega zmianie. Tak samo jest ze sciegami w drutach czy szydelkowaniu. Kazdy cos od siebie dorzuca I sie chwali, ze cos nowego wymyslil. No wlasnie niekoniecznie. Ale to juz nie moj problem. Jak cos nowego sie pokaze, to zajrze, czemu nie.

Cos mi dzisiaj nie idzie. Najpierw mi sie nie chcialo. Potem mi sie zachcialo. I wzielam rudzielca w rece I juz wszystko inne stracilo na waznosci. Przestalo padac…

Dalej dlubie te kwiatki, bratki I stokrotki, owoce I warzywa. Te rowniez mi ida jakos opornie. Ale za to skonczylam skosny szalik. Oczywiscie nie zrobilam zdjecia zeby sie pochwalic znajomym. Podoba mi sie, ale jakos nie jestem do konca w pelni zadolowona. Moze powinnac dodac fredzle? No nie wiem.

Mam pakiet puzzli z widokami przemyslowymi. Rozne rury, kanaly, platformy wiertnicze, fabryki, elektrownie. Na samym poczatku myslalam, ze bedzie mi sie te plansze ukladac calkiem przyzwoicie, bo w koncu takie urocze zakatki tez lubie, ale sie pomylilam. Coraz czesciej lapie sie na tym, ze chce jak najszybciej skonczyc zeby zaliczyc punkty I przejsc do nastepnego. Nie wiem od czego to zalezy. Dosyc czesto brakuje konkretnego rozgraniczenia kolorystycznego, na przyklad niebo I ziemia, gory, lasy. Maszynerie, budowle wlasnie maja to do siebie, ze sa zroznicowane pod wzgledem kolorow I ksztaltow. Moze wlasnie w tym tkwi klopot z tymi ukladankami. Nie wiem, ale niezbyt latwo mi sie je przechodzi. Cos za duzo tych wszystkich watpliwosci. Pora sie wziac za robote I przestac sie zastanawiac nad pierdolami. Aktualnie z konkretow to potrzebuje butow, bo w starych (az trzy miesiace) podeszwa sie rozleciala I chodze prawie na bosaka (doliczam do tego warstwe skarpetki). Kurtke na zime mam. Swetrow tez kilka, a od biedy zrobie kolejny. Koszulki musze zakupic, z grubszej bawelny, bo te tanie szmaty to nawet na czysciwo sie nie nadaja.

Wieje…

Co jest gorsze: szum deszczu czu szum wiatru? Deszcz, ulewa rzeczywiscie szumi. Krople uderzaja o wszystko co napotkaja na swojej drodze. A tutaj wiatr to nie wyje, nie szumi, a przetacza sie jakby srednio ciezie przedioty spadaly ze schodow. A wszystko sie przewala falami. Nic na spokojnie, jednostajnie. Najczesciej jest to gwaltowny, agresywny cykl atmosferyczny. Ide zobaczyc czy wietrza gadzina przewrocila moj smietnik. Jutro zabieraja z rana. Na razie stoi.

Dzisiaj widzialam filmik jednej kobietki z Hiszpanii. Pokazala jak robic szalikowy kolnierz przeplatanka. To taki scieg warkoczowy jeden na jeden. Jeden rzad warkocze maja byc pochylone na lewo (lub prawo), drugi rzad odwrotnie, I sie powtarza te dwa rzedy (lub okrazenia). Musze obejrzec jeszcze raz, bo ona powiedziala, ze oczek ma byc nieparzysta ilosc, co mi nie pasuje, bo warkocze jeden na jeden skladaja sie z dwoch oczek, czyli w sumie powinna byc parzysta ilosc oczek. Ja te warkocze robie troche inaczej niz ona pokazuje, dlatego chce to sprobowac. Jesli bedzie lepiej wygladac niz te moje, to zmienie technike.

Chyba sie przeziebilam. W mojej glowie panuje wiekszy balagan I zamet niz zwykle. Znowu pojawiaja sie pytania o sens istnienia, robienia czegokolwiek, starania sie. Oczywiscie sens jest, bo jakos mozg trzeba cwiczyc. Ale mozg mozna tez gimnastykowac rozwiazujac krzyzowki, czy inne rozrywki umyslowe. No nie wiem. Bardzo lubie krzyzowki panoramiczne. Czasem zdarzaja mi sie pojecia, ktorych nie jestem w stanie pojac. Lata temu to probowalam szukac w encyklopedii, slownikach, pytalam Mame. A teraz starczy zapytac internetu. Nie chce isc na taka latwizne, ze internet rozwiaze za mnie lamiglowke. Szczegolnie, ze prawdopodobnie nie zapamietam tego rozwiazania. Taka wiedza o wszystkim. Nie mowie, ze to jest strata czasu. Jednak troche musze sie narozmyslac zeby skojarzyc o co autorowi chodzilo, gdy zastosowal takie a nie inne okreslenie.

Niepokoi mnie ten wiatr. Czas huraganow nadszedl. Mroczne mysli rodza sie w mojej jazni. A jeszcze mroczniejsze obrazy przed oczami. Ponoc zawsze mialam bogata wyobraznie. Nie wiem, trudno mi to stwierdzic. Nie potarfie wyjsc z siebie, stanac obok I popatrzec na siebie, przegryzajac orzeszkami ziemnymi widowisko. Obiekt badan lub zwierze na terenie zoologicznego ogrodu. Chociaz podejrzewam, ze obserwator to by sie przy mnie wynudzil dosyc mocno. No chyba, ze udalo by mi sie go zagadac na smierc. To tez ponoc potrafie. Kiedys Mama powiedziala, ze mi sie geba nigdy nie zamyka. Zamyka. Ale ta w glowie nie. Zawsze mam jakies tematy do rozmyslania, zastanowienia sie.

Pora wziac chlopcow. Pospali w dzien, to zaczynaja szalec. Ale nie, slysze, ze Michalek chrupie sobie. Nie bede mu przeszkadzac. Ale jak zje, to czemu nie. Pobiega sobie po lozku. Musze kabli pilnowac, bo obaj je ubostwiaja. W taki zabawny sposob biora w lapki I w poprzek gryza. Mowie do nich, a oni patrza na mnie, jak na idiote I przesuwaja sie kawalek w bok I dalej gryza. No fakt, co zlego to nie oni I wcale, a wcale nie walcza z kablem. Nie wazne, ze tylko sie przemiescili na dlugosci kabla. Ja nie potrafie sie jednak na nich gniewac. Nie da sie. Ich zycie jest tak krotkie, ze nie warto. Wychodze z zalozenia, ze troche ich porozpieszczac musze.

Chyba skoncze na dzisiaj. Porobie rudzielca. Zabawie chlopcow. Pogadam z K. Pogrzeje plecy.

Posted in Wszystko | Leave a comment

Dzien siodmy listopada

Nie zapomnialam. Nadal jestem zdeterminowana do kontynuowania procesu tworczego. Czekalam specjalnie na wieczor, zeby jakos moc podsumowac niektore z wydarzen dnia biezacego. Ot, takie male zbilansowanie.

Wieczne pioro, ktore zamowilam dosyc dawno temu, nie przyszlo. Zawiodlam sie, bo dzisiaj wlasnie byl deadline. No trudno, jutro napisze do sprzedawcy. Zakupilam modeline na te krople deszczu dla N. nie wiem po co ja sie dla innych staram, skoro oni sie na nasza choinke wypieli. Ale slowo sie rzeklo. Czekam jeszcze na dwie saszetki z przegrodkami oraz wspomniana modeline. Postanowilam sie nie denerwowac. Po to sa narzedzia na stronie z ofertami, zeby sie sprawnie komunikowac z kontrahentami. W razie problemow mam centrum rozwiazywania problemow, do czego zwykle nawet nie dochodzi.

Listonosz dzisiaj przyniosl worek pocztowy z poszewka na poduszke do Ani. Na market ma pojsc za pietnascie. Ciekawa jestem bardzo, bo widze, ze sporo pracy przy niej bylo. Ale strasznie mi sie podoba, zeby nie powiedziec, ze okrutnie. To prawda, ze ludzie dziergajacy nie doceniaja pracy innych siedzacych w tych samych technikach. Ale ja podchodze do tego inaczej. Ja doceniam, bo wiem, ze jestem za leniwa zeby samej sobie cos takiego zrobic. Tak samo sie uciesze, jak ktos dla mnie narysuje labirynt. Wiem, ze sama sobie w kilkanascie minut machne, ale skoro ktos inny potrafi, to czemu nie? To sama przyjemnosc wlasnie docenic czyjes starania. No, zdecydowanie mi sie podoba ta sowa poduszkowa. Juz od jakiegos czasu sie zastanawiam co sprezentowac Ani. Znaczy sie, wiem co, czekam tylko az wszystkie platnosci sie wyklaruja zebym wiedziala dokladnie na ile moge sobie pozwolic. Nie moge zapomniec zeby uwazac na czekolade tubylcza, bo slodkie jak cholera. Zjem do konca, bo musze na szybko baterie podladowac, ale na szczescie nie za czesto mi sie to zdarza. Co do poczty, to wiem, ze ma przyjsc do K jedna przesylka, ktora nasz kolega odbierze, bo to dla niego. Za kazdym razem sluze jako jakby posrednik, bo tez inkasuje platnosc za poniesione koszty. Taka kolezenska przysluga. Ja sie w interesy K nie mieszam, wazne zeby bylo na rachunki, platnosci, zycie, a reszta to juz nie moja bajka. Pomoc pomoge, bo wiem o co chodzi. Chociaz nie moge powiedziec, ze cechuje mnie jakas ostroznosc I rozwaga. Widac to nawet po ilosci posiadanych przeze mnie ksiazek. Mam tyle, ze jednego zycia za malo. Mniejsza z tym…

Dzisiaj ogladam dokument o gwiazdach smierci. Calkiem ciekawe to bylo, ale jak zwykle sporo amerykanskiego katastrofizmu, a dramatyzm chwili to az klul w oczy. Jeden z naukowcow uparl sie przytaczac przyklady procesow umierania gwiazd na jedzeniu. A wszystko kreci sie wokol zapadajacej sie w siebie gwiazdy I emitowanego przez nia promieniowania gamma. Do czego ma dojsc za skromne kilka miliardow lat… Calkiem niezle podejscie na zrobienie wrazenia na widzach. Gdybym sie nie skupiala na tym co mowia, to pewnie bym sie moze I lekko zaniepokoila, ale te miliony, miliardy lat, odleglosci podawane w tysiacach latach swietlnych, nie pobudzaja wystarczajaco silnie wyobrazni. Przedstawili rowniez proces umierania naszego Slonca. Zobrazowali ekspansje na kolejne orbity I wchlanianie poszczegolnych planet. Ciekawa perspektywa, ale jesli nie trafi we mnie zjawisko pamieci genetycznej, to nawet nie bede wiedziala co mnie trafilo w poprzednich wcieleniach. Ale mniejsza o nie.

Co nowego jeszcze dzisiaj mnie spotkalo. Poczytalam chwile ksiazke o dzieciakach z domu pani Peregrine. Calkiem niezle, ale dla mnie przewidywalne. Nie naleze do jakichs wybitnych jednostek, ale podstawowe kojarzenie faktow jest czyms normalnym dla czlowieka przecietnie myslacego. Zatem fakty same sie ukladaja w calosc, nawet calkiem logiczna. Bohaterow wielu nie ma, wiec autor generalnie na nich sie skupil. Gorzej,z e ja ich nie pamietam. Mimo ich osobliwosci, to nie zapadaja mi w pamiec. Nie mwoie tu o glownych bohaterach, ktorzy sa na pierwszym planie caly czas. Jednakze drugoplanowe postaci nie maja za wiele do powiedzenia. Nie wiem kto tu troche splaszczyl charakterystyki I przechodzenie miedzy watkami historii, czy tlumacz czy sam autor, ale czasem mam wrazenie, ze to jest robione po lebkach. Takie na szybko pisanie, byle by sie jakos w calosc skladalo. Taki szkic, plan pracy do rozwiniecia. Ja tak nie raz wpisy robilam, haslo – rozwiniecie. Krotko I na temat, a pozniej dopisywalam co trzeba (lub nie, w zaleznosci od nastroju). Nie zarzucam autorowi brak logiki w prowadzonych watkach, te sa calkiem niezle. Ale nie bede sie wypowiadac o ksiazce, ktorej jeszcze nie skonczylam czytac. Moge za to sie wypowiedziec o Gwiezdnym pyle, Neil’a Gaiman’a.

Historia zaczela sie od niewinnego filmu, ktory kiedys tam, dawno temu, telewizja wyemitowala. Nie wiedzialam co to w ogole bylo, bo trafilam na to gdy juz na dobre akcja sie toczyla. Jakis chlopek, jakas laseczka w lesie, duzo biegania, gadania, krzyku, halasu, staruchy, krew, statek, I beczka smiechu w sukienkach. Obejrzalam film doslownie nie wiedzac co to jest. Fajnie to wygladalo, ale nic poza tym. Jakis dluzszy czas pozniej trafilam na ksiazke w bibliotece. Przeczytalam I cos mi sie pod kopula zaczelo lekko obijac, ale nie zajarzylam o co chodzi. Ksiazka ciekawa, wowczas wydala mi sie bardzo chaotyczna. I musze przyznac, ze niewiele z niej zrozumialam. (Skwitowane wzruszeniem ramionami I powrot do sagi o czarnoksiezniku Margit Sandemo.) znowu minelo troche czasu, chyba dobrych kilka lat. W me lapki wpadla cienka ksiazeczka. Wygladala ciekawie… Wypozyczylam do czytania. Pod koniec lektury doszlam do wniosku, ze kiedys cos podobnego juz czytalam… I tym razem w swej blogiej nieswiadomosci, nie skojarzylam co to jest. Kolejne kartki w kalendarzu (nawet cale kalendarze) przewrocone. Nap=trafilam na audiobook, ktorych zgralam na plyte I o nim klasycznie zapomnialam. Potem bylam w rozjazdach I chcialam poczytac cos lekkiego. Juz mialam dostep do ksiazek w jezykach obcych. Grzech nie skorzystac z takiej okolicznosci. Pozyczylam I przeczytalam. I ni stad, ni zowad zaskoczylam, ze ja juz to kiedys czytalam! I nawet mam jakiegos audiobook’a na ten temat. Poszukalam, odpalilam, posluchalam. Olsnilo mnie, ale dalej niewiele do mnie przemawialo. Elementy ukladanki niby prawidlowo na siebie nachodzily, ale dalej cos byl nie tak. Odlozylam, I zapomnialam na kolejnych kilka lat. Nareszcie kilka miesiecy temu wzielam Stardust w dlonie. Jednym tchem pochlonelam opowiesc. I nareszcie zrozumialam. Wszystko zaskoczylo na swoje miejsca, tryby zebatek zaczely ze soba wspolgrac. Teraz nawet nie jestem w stanie powiedziec, co powodowalo moj brak zrozumeinia, gdy wczesniej siegalam po te pozycje. Zapewne potrzebowalam dojrzec wlasnie do tego tytulu. Dopiero niedawno zaskoczylam, ze nawet film ogladalam, tylko nie pamietalam tytulu. Moze wlasnie chodzi o to dorastanie do niektorych ksiazek. Trudno mi cokolwiek stwierdzic. To nigdy nie jest oczywiste, czy pewne w stu procentach. Czytam, bo lubie czytac. Wiesz, to cos co zawsze bylo (I bedzie) w moim zyciu. Pamietam czasy, gdy telewizor sie wlaczalo na teleexpress, obranocke I wiadomosci (jeszcze byla moda na sukces I jakies filmy po dzienniku, ale nie zawsze). Tele gralo w drugim pokoju, a ja zwykle siedzialam w drugim, z ksiazka, albo rysowalam swoje kreseczki. Te kreski zawsze draznia moja Mame, bo wedlug niej sa marnotrastwem papieru I narzedzia do pisania. Juz mniej sie krzywila na widok mojego grania na kompie. Ale ksiazek nigdy mi nie zabraniala. Kilka razy w tygodniu chodzilam do bibliotek wymieniac ksiazki. Zeby nie bylo, to ja nie cierpie spedzac czasu miedzy regalami. Jedna z moich fobii jest z nimi zwiazana. Wyobraz sobie, ze przegladajac zawartosc polek, katem oka widze, jak regaly zaczynaja sie od gory schodzic. Przestrzen sie powoli zamyka, I czuje sie doslownie przytloczona miejscem, w ktorym sie znalazlam. No, wtedy to musze wyjsc. Jak dwa lata temu pojechalam na rozprawe, to sie dowiedzialam, ze biblioteke na Kosnego zamkneli, a ksiegozbior przeniesiono do biblioteki miejskiej. Wybudowali calkiem spora siedzibe dla dziel drukowanych, szklana, stalowa, pietrowa… Tuz przy placu Wolnosci, na ulicy Minorytow, obok muzeum jakiegos (nie pamietam jakiego). Ale na Minorytow jest klasztor Franciszkow. A miedzy franciszkami a Katedra jest ratusz. Centrum mojego rodzinnego miasta ogromne nie jest, ale wystarczajace duze, zeby spedzic ladnych pare minut nad przypomnieniem sobie roznych miejsc. Wokol sa osiedla mieszkaniowe. Ciekawe czy bedzie mi dane jeszcze mieszkac w moim rodzinnym miescie. Pewnie nie. No moze na urlopach, u Mamy.

Myslalam, ze dzisiaj wlacze grzejnik w korytarzu zeby sie nagrzal na dzien, ale zmienilam zdanie. Jeszcze wytrzymam. A chlopcy, no coz… Maja futerka. I sie doczekalam… Od tego cukru az mnie zeby bola. Pora isc zeby wyszczotkowac. Troche za wczesnie, bo sie nie klade spac jeszcze, ale nie zaszkodzi.

W koncu wzielam w lapki skosny szalik. Tak sie zlozylo, ze potwierdzilam znowu slusznosc powiedzenia o niedzielnje pracy – rudzielca calkowicie sprulam. Przy okazji pomyslalam o tym, ze chyba powinnam wyjsc na chwile do obcych zeby miec jakies odniesienie do tematyki pisania. Gdzies czytalam, ze kazdy autor musi miec kontakty z obycmi zeby moc swobodniej dysponowac wiedza nabyta przy spotkaniach. Mieszam… Chodzi o to zeby sie nie powtarzac w zeznaniach. Mi sie zdarza zapetli we wlasnym toku myslowym, ale gdy moge opowiedziec o czyms innym, zwiazanym z inna osoba lub wydarzeniem, to jest jakas odskocznia. Bo ile mozna pisac o codziennych obowiazkach, jadlospisie, chlopcach, pogodzie? No ile? Z cala pewnoscia dlugo, duzo, ale czy wlasnie o to chodzi? Dlatego wzielam skaizke w rece. Nawet jesli nie spotykam nowych obcych, to mam cos nowego w glowie. Mam nadzieje, ze wiesz o co mi chodzi. Jesli nie, to trudno sie mowi I zyje dalej.

Dzisiaj sobie przynioslam sweter z angory co niedawno zrobilam. Bez rekawow. Narzucilam na plecy,a le za szybko sie zsuwal. Pamietam, ze cos mi w nim nie pasowalo. Zapewne ja sama, bo gruba jestem I za bardzo nie podobam sie sobie w ubraniach co za bardzo przylegaja do ciala, no I nie sa czarne, lub conajmniej ciemne.

Moj internet cos sie popsul. Nie chce dzialac, jak powinien. Nie wiem czy to wina telefonu, czy co. moze znowu cos naprawiaja, ale jakos w to nie wierze. Od wczoraj telefon mi sie wylacza kiedy chce, do czego nie powinno dochodzic, bo andek ma stara wersje, ktora nie ma opcji autoaktualizacji. Dlaczego ja nie moge miec normalnego zycia, bez porblemow. Zawsze cos sie dzieje. Wlasnie Michalek mi przyniosl papierek po mojej czekoladzie. Bardzo milo z jego strony. Pawel szaleje na koldrze. Ja nie wiem co bym bez nich zrobila. Zycie bez zwierzaka nie jest nudne, ale jakies takie niepelne. Nie mowie, ze ludzie nie posiadajacy zwierzakow maja jakies braki, czy sa dziwni, absolutnie. Ja uwielbiam zwierzyniec, to czesc mojego zycia. Juz samo patrzenie na nie jest bardzo zajmujace. Tym bardziej, ze kazde stworzenie ma swoje zachowania, zwyczaje, upodobania, zupelnie jak ludzie. Musialam wlasnie chlopcow odlozyc, bo juz Pawelek mi na ramie sie wdrapywal, a to znak zeby odlozyc. Slysze, ze chrupia swoje jedzonko, wiec troche zglodnieli.

Chyba bede powoli konczyc, bo mala sowka na mnie patrzy I mnie mobilizuje do pracy. Skosnego chce jeszcze porobic I przy okazji poczytac. Wezme proszki na glowe I dalej bede sobie robic. Od kilku dni staralam sie nie brac niczego poza moimi przepisanymi, ale juz nie wyrabiam. Czasem tak juz bywa. Ciesze sie, ze nie mam migren, bo wtedy to chyba bym nic nie mogla robic. Ale skoro ich nie mam, to tez nie moge nawet sobie poteoretyzowac. Mneijsza z tym.

Nie daje mi spokoju zestaw ksiazek za piecdziesiat piec. To nie jakis tam zbior broszurek, ale male ksiazeczki na rozne tematy, dla dzieci. Odkkad mialam literature dziecieca na studiach, to ta tematyka jest mi troche bliska. Spokojnie moge stwierdzic, ze nie wszystkie bajki dla dzieci powinny byc dzieciom przedstawiane, a nie kazda historia doroslych jest tylko I wylacznie dla doroslych. W dalszym ciagu wszystko zalezy od dodorslych jakie publikacje zaprezentuja swoim pociechom, wychowankom, ale generalnie instynkt dobrze podpowiada. Na chwile obecna nie mam checi na literature dziecieca. Co nie znaczy, ze z niej zrezygnowalam. Ale co tu duzo mowic.

Wiesz co? Dzisiaj usmiecham sie do zlej gry, udaje, ze wszystko jest w porzadku. Nic nie mowoie I staram sie nie myslec. We wszystkim co robie doszukuje sie czego pozytywnego, dobrego, czegos co moze mie przytrzymac. Troche ciezko, ale nie niewykonalne. Koncze juz, bo sie smetnie robi…

Niedawno znalazlam klebek brazowej zeby moc skonczyc Willow – znowu go gdzies wsadzilam. Maskotka dalej czeka na swoj sadny dzien. Ow nastapi, bo chce zeby K mial niespodzianke. Jutro wtorek, cos musze porobic na choinke marketowa, bo to tez mi nie daje spokoju. Bywa. Jak to ladnie sie mowi? Kto ma miekkie serce, musi miec twarda dupe. Ja mam wystarczajaco duza, zeby wszystko moglo sie od niej odbic. Zdeklarowalam sie, to sobie pomarudze pod nosem, pojecze, pobiadole, a I tak swoje zrobie. A jak wystarczajaco zobojetnieje w stosunku do wykonywanych zajec, to nawet mnie nie obejdzie brak wdziecznosci za charytatywe. Rodzaj ludzki bardzo czesto wychodzi z zalozenia, ze mu sie nalezy. Kolorowym, bo sa kolorowi, bialym, bo sa biali, I tak dalej. Tak, bo tak. Bez zaglebiania sie w jakies rozbudowane wyjasnienia, uzasadnienia. Tego nawet od ludzkosci nie oczekuje. Szkoda czasu I nerwow. Tym, ktorych lubie, czy znam, to moge robic prezenty, gesty, byc mila, I takie tam. Wiem, ze jest jakas szansa, ze to docenia. Ale obcym to zwisa, a mi oni zwisaja. Znwou potrafie docenic starania obcyh, ktorzy chca mnie poznac. To ciekawe zjawisko, bo ja nie daze do poznawania ludzi. Sami czasem do mnie lgna. No… A po jakims czasie odchodza, szczegolnie w momencie, gdy sie orientuja, ze nic nie zyskaja wartosciowego dla nich z tej znajomosci. Mysle, ze kazdy chce cos ugrac. No moglabym cos pograc, ale kupony w totka poszly gore, wiec jakos juz mi ochota przeszla.

Ciekawe czy L2 sie poprawnie zainstaluje. Moze uda mi sie chwile pograc. Nawet przy przerywkach internetu podczas wylaczania sie telefonu. Zobaczymy jak juz wszystko sie skonfiguruje.

Dalej mi zimno. Chyba mnie lamie w kosciach. Takie durne uczucie bolesci. Juz sama nie wiem, pewnie mam za duzo wolnego I zaczynam sie roztkliwiac nad soba. Zatem koncze tutaj. Kieruje swe kroki ku lazience zeby pozniej sie nie zmuszac do zrobienia tego co oczywiste.

Nie gniewaj sie na mnie, ze dzisiaj tak krotko, bardziej chaotycznie niz zwykle. Czasem tak mam, ze mysli sa jak szklane kulki wysypane na schody. Zwykle odbijaja sie rowniez o sciany, przelatuja przez porecze, krusza sie, znikaja w niewyjasnionych okolicznosciach. Kulki na male bramki…

Posted in Wszystko | Leave a comment